Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
254
JAN III SOBIESKI.

— Czy kto wychodził z namiotu? — zapytał Sobieski.
— Nie, panie marszałku, od godziny nikt nie wchodził i nie wychodził, — odpowiedział żołnierz.
Około namiotu króla panowała głęboka cisza.
Sobieski zawahał się.
W obawie o bezpieczeństwo monarchy posuwał się może zadaleko.
Czyż miał przerywać sen panującego?
Przystąpił do szyldwachów, którzy sprezentowali broń i zapytał ich także, czy kto nie wchodził albo nie wychodził.
Odpowiedzieli przecząco.
Chciał już wracać do swego namiotu, gdy nagle płótno namiotu królewskiego uchyliło się i ukazał się prymas blady, chwiejący się.
Sobieski poznał go.
Książę prymas wyglądał jak widmo.
Świece w namiocie króla wypaliły się i zagasły.
— Co się stało? — zawołał Sobieski.
— Na pomoc.... umieram.... — jęknął prymas grobowym głosem.
I upadł przed namiotem.
— Przynieść pochodnie! Co tu się stało? — zawołał Sobieski.
Kamerdyner króla nadbiegł ze światłem.
Ukazała się straż z pochodniami.
Znalazło się kilku oficerów i panów z królewskiego orszaku, a zaraz potem przybył kanclerz Pac, podskarbi Morsztyn i hetman polny Pac.
Patrzyli oni, nie rozumiejąc o co chodzi, na stojącego w blasku pochodni Sobieskiego i zapytywali się wzajemnie wzrokiem.
Sobieski nie był w namiocie króla, żył, cudownym jakimś sposobem i tym razem uniknął śmierci.
Stał przy nieruchomym, obumarłym księciu prymasie.
Sobieski rozkazał przyzwać lekarzy znajdujących się w obozie i z służącymi oraz z kilkoma oficerami i ludźmi niosącymi pochodnie wszedł do namiotu króla.
Uderzył go szczególny, przykry zaduch, który jednak prędko ustąpił gdy płótna namiotu pozostawiono podniesione.
— Na pomoc... umieram! — dał się słyszeć słaby głos z namiotu...
Był to głos króla, widocznie pasującego się ze śmiercią.
— Najświętsza Panno! — zawołał Sobieski, — co się stało naszemu miłościwemu panu?...
— Na pomoc... duszę się!..
Wielkie zamieszanie powstało pomiędzy osobami znajdującemi się w namiocie, do których przyłączyli się także podskarbi i obaj Pacowie.
— Zaszło tu coś niedobrego! Zdrada!... — rzekł Sobieski przystępując do chorego i bladego jak marmur króla, — lekarzy! lekarzy tutaj!
Powietrza! duszę się!... marszałku... ratuj!... Jesteś mi wierny... zdaje mi się, że umieram!... jęczał król Michał.
Sobieski pomógł królowi podnieść się i wraz z kamerdynerem wyprowadził chorego z namiotu.
Posadzono go na krześle..
Dzień już świtał.
Sobieski był w łatwem do pojęcia wzburzeniu.
Słowa starego, tajemniczego mnicha sprawdziły się.
Gdyby Sobieski nie był ich sobie przypomniał, gdyby nie przyszedł zo-