Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
224
JAN III SOBIESKI.

Wszyscy zwrócili wzrok w tę stronę i cofnęli się jakby nie dowierzali swym oczom.
Czerwony Sarafan! — mówili.
Był to on. Ten sam, którego poprzedniej nocy zamurowano. Żył. Był wolny.
Przerażenie zajęło miejsce wściekłości, jaką przedtem budziło widmo.
— To on! idzie tutaj! — szeptali mieszczanie, — odbiegając od ogniska, — czerwony Sarafan żyje!
Chwiejąca się postać zagadkowego zjawiska czyniła rzeczywiście szczególne wrażenie. Jasny blask ogniska oświecał czerwoną odzież Sarafana. Z chodu jego trudno było zrozumieć, czy się chwiał czy tańczył, jak to było jego zwyczajem.
Mieszczanie nie mieli zresztą czasu nad tem się zastanawiać. Odeszli od ognia i od bramy do niewielkiego domku strażniczego i pochowali się tam.
Czerwony Sarafan zbliżał się.
Zdawało się, że znowu był tym samym co dawniej, gdy bowiem spojrzeli nań z niewielkiej odległości mieszczanie, dał się słyszeć jego śmiech zwykły.
Sarafan wszedł do budki strażniczej przez drzwi otwarte i zdjął wiszący tam wielki klucz od bramy miejskiej.
Nikt nie śmiał zastąpić mu drogi. Wartownicy patrzyli tylko zdała na niego szeroko roztwartemi oczyma.
Wziąwszy klucz czerwony Sarafan wyszedł z budki. Kroki jego były niepewne.
— Co mamy robić? — mówili do siebie mieszczanie, — czy zaalarmować miasto?
— Ja myślę, że należy obudzić radnych! — zaproponował inny.
— Po co? pozwólmy mu robić co chce! — doradził trzeci, — byle tylko opuścił miasto! Na niego nie ma sposobu! Najlepiej będzie, gdy go się pozbędziemy!
— Nie mówmy nic o tem! — zaprojektował czwarty, — udajmy, żeśmy nic nie widzieli.
Czerwony Sarafan przystąpił bez przeszkody do wielkiej starożytnej bramy, włożył klucz w zamek i otworzył. Następnie zamknąwszy bramę za sobą, przystąpił do zwodzonego mostu, zdjął łańcuch z haka i spuścił most.
Miał przed sobą wolną drogę.
Z cichym śmiechem przeszedł przez most zwodzony i znikł w ciemnościach nocy.
Po niejakim czasie warta odważyła się zobaczyć co się z nim stało.
Gdy wartownicy zbliżyli się do bramy otworzyli ją i wyjrzeli, zbliżało się do nich sześciu żołnierzy na koniach.
Byli to ci sami, których zakwaterowano w klasztorze. Postanowili opuścić miasto przed świtem.
Brama była otwarta. Na moście mieszczanie rozmawiali ze sobą, starając się dojrzeć, czy nie widać czerwonego Sarafana.
Jeźdźcy dojechali do nich.
— Wyjeżdżacie? — rzekł do nich jeden z wartowników, — miejcie się na baczności! Czerwony Sarafan jest tam!
— Niech sobie będzie! — odpowiedzieli żołnierze, — nam on nic złego nie zrobi.
Przejechali przez most zwodzony i opuścili miasto.
Wartownicy szybko podnieśli most zwodzony i zamknęli starannie bramę.
— Przed nim jednak nie jesteśmy bezpieczni, — mówili do siebie, — choćbyśmy się nie wiedzieć jak zatarasowali!