Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
219 
JAN III SOBIESKI.

na, zwanego kaikiem, i rozkazał kaikczemu, ażeby go przeprawił do Galaty.
Po za Galatą leży Pera, obecnie wielkie i kwitnące miasto, które w owych czasach było jeszcze nędznem przedmieściem.
Wezyr usiadł pod namiotem kaiku, Timur stał koło namiotu.
Przewoźnik robił szybko wiosłem i przepłynąwszy do Galaty, odebrał zapłatę, poczem wysadził obu swych pasażerów na ląd.
Timur poprowadził wielkiego wezyra do odległego, szczególnie wielkiego i obszernego, drewnianego domu. Dom ten nie miał okien od ulicy, lecz wszystkie okna, również jak altana i otwarte pokoje wychodziły na ogród.
Brama domu była zamknięta.
Gdy wezyr i Timur przybyli do drzwi, sługa kapłana zapukał.
Wymienił swoje nazwisko, poczem dopiero otworzono mu drzwi, które po wejściu wezyra i Timura zamknęły się. Nie było widać nikogo, coby pełnił służ by przy drzwiach.
W korytarzu, do którego wszedł Kara Mustafa z Timurem, panowała ciemność grobowa.
Po chwili jednak jakiś blask magiczny oświetlił korytarz z góry. Było to jakby światło słoneczne, przepuszczające czerwonawe promienie przez rubinowe szkło.
Teraz dopiero można było spostrzedz, że okrytarz był długi, i że na jego końcu znajdowały się wysokie, kunsztownie wyrobione, przezroczyste drzwi żelazne.
Po za temi drzwiami zaczynało się dopiero właściwe wnętrze tak niepozornego na zewnątrz drewnianego domu. Przez otwory żelaznych drzwi wpa dało na korytarz inne światło, blado niebieskawe, podobne do promieni księżyca w nocy podzwrotnikowej.
Gdy wezyr zbliżył się do drzwi żelaznych, otworzyły się one same, a w tejże chwili Timur znikł, jak gdyby się zapadł pod ziemię. Nikogo nie było przy drzwiach i nie było widać, kto je otworzył.
Czarodziejski widok przedstawił się wezyrowi, który stanął olśniony i zachwycony.
Był on już wprawdzie w domu indyjskiego kapłana, ale tego, co teraz ujrzał, jeszcze w nim nie widział.
Miał przed sobą obszerne, czworokątne podwórze, wyłożone taflami mar murowemi, w którem rozlane było blade światło księżyca. Wiatr nocny kołysał liśćmi palm i innych roślin podzwrotnikowych.
W środku podwórza znajdowała; się wielka sadzawka, pełna orzeźwiającej wody.
Dokoła podwórza widać było w głębi do złudzenia wierne obrazy odległych krain.
Gdy Kara Mustafa nie rozpatrzył się jeszcze w tych widokach dalekich okolic, ujrzał nagle obok siebie indyjskiego kapłana w białym kaftanie i złotem wyszywanym zawoju.
Allaraba miał i tym razem na szyi łańcuszek z świętych chrząszczów, na którym z przodu wisiało bóstwo pogańskie, wyrobione ze złota. Na rękach jego świeciły szerokie, złote bransolety.
— Allaraba, twój sługa, jest uszczęśliwiony twojem przybyciem, potężny wezyrze! — rzekł czarnobrody kapłan, — Allaraba przybywa, aby ci złożyć sprawozdanie!
— Podziwiam twą potęgę i twoje sztuki, kapłanie, nie udało ci się jednakże dotrzymać jednego z twych przy-