Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ewangelii. Częstokroć, wpatrując się w słodkie i pełne wyrazu oko Ozemy, przypuszczał że jest powołanym do zbawienia wyspiarzy przez pośrednictwo nadobnéj dziewicy. Pamiętny na zlecenie admirała, chciał także zasięgnąć od niéj wiadomości względem położenia złotodajnych kopalń; lecz objaśnienia Ozemy w tym względzie były niedokładne.
Drugiego dnia wyprawiono na uczczenie gościa igrzyska indyjskie, w których i Luis miał pole do popisu, a będąc zręcznym i zaprawnym w turniejach, pokonał z łatwością współzawodników, nie wyłączając samego Mattinao. Młody kacyka nie okazywał jednak zawiści ani wstydu, a siostra jego klaskała w ręce z radości. Powabne jéj lice żywszym zajaśniało rumieńcem, oko tłumionym iskrzyło się blaskiem, a uśmiéch zadowolenia odsłaniał dwa rzędy lśniącéj białości zębów. Ozema czarne miała oczy, Mercedes zaś niebieskie; ale spojrzenie Indyanki, zwłaszcza gdy patrzyła na Luis’a, podobne było bardzo do spojrzenia dziewicy kastylskiéj. Niejednokrotnie téż w ciągu igrzyska młodzieniec zauważył, iż wyraz twarzy Ozemy był jakby odbiciem radości Mercedes podczas turniejów.
Wszelako bohatér nasz nie zobojętniał dla kochanki, gdyż mimo licznych błędów, zawiele rycerskiego miał ducha aby zapomniéć o damie swego serca; lecz będąc młodym i oddalonym od Mercedes, nie mógł okazać się nieczułym na jawne dowody uwielbienia dziewicy haityjskiéj. Gdyby Ozema w postępowaniu z nim używała sztucznéj zalotności, Luis byłby się ocknął natychmiast; ale widząc jéj prostotę daleką od rozmysłu, oddawał się bez obawy chwilowemu uczuciu.
Śród zajęć nowych i silnych czas szybko zawsze ubiega. Luis ani się spostrzegł jak upłynęły trzy dni pobytu jego u kacyki Mattinao. I Sancho w ciągu takowych był bohatérem swego koła, a lubo nie nauczył się ani słowa po haityjsku; lubo żadna z Indyanek nie korzystała od niego pod względem wykładu języka hiszpańskiégo, umiał jednak używać chwili, rozdając dzwonki, a biorąc w zamian złote ozdoby. Stary marynarz niemniéj zdrowe zaiste miał pojęcia o stosunkach handlowych, jak nowocześni ekonomiści. Zasady swoje w téj mierze objawił w następującéj rozmowie z Luis’em.
— Widzę żeś się nie wyrzekł zamiłowania w dublonach, przyjacielu Sancho, rzekł Luis na widok złotego piasku i blaszek zebranych przez marynarza; w worku twoim dosyć jest kruszcu dla wybicia pary tuzinów monet z popiersiem królewskiém.
— Mógłbyś podwoić tę liczbę, sennorze hrabio; a to wszystko dostałem za kilkanaście dzwonków, nie wartujących garści marawedów. Na wszystkich Świętych! zamianato bardzo przyjemna dla biédnego pachołka. Ci ludzie tyle cenią sobie złoto, co wasza excellencya zabitego Maura, a ja znów mało dbam o dzwonki. Nie robimy sobie krzywdy, bo oddajemy nic za nic.
— A czy to uczciwie, Sancho, pozbawiać ich złota za rzecz tak małéj wartości? Przypomnij sobie, że jesteś chrześcianinem kastylskim.
— Pamiętam o tém, sennorze; ależ wartość każdego przedmiotu względną jest do ceny jaką doń przywiązują w miejscu sprzedaży. Wié o tém każdy kupiec, boć to jasne jak słońce. Wenecyanie nabywają w Kandyi za bezcen rodzynki, figi i wina greckie, chociaż płody zachodu na téj wyspie niesłychanie są drogie. Wszystko w danym czasie i miejscu może znaczyć nic albo wiele; najpiérwszą zaś zasadą w handlu jest dawać mało, a brać jaknajwięcéj.
Gdy Sancho wyłuszczał w ten sposób teoryą swą o zamianie, od wioski rozległ się nagle krzyk przerażenia. Przytoczona rozmowa miała miejsce w lasku, na pół drogi między wsią a mieszkaniem kacyki. Obaj Europejczycy byli nieuzbrojeni; gdyż Luis miecz swój zostawił w ręku pięknéj Ozemy, która bawić się nim lubiła, Sancho zaś, nie chcąc dźwigać ciężkiéj rusznicy, złożył ją w swém mieszkaniu.
— To może zdrada, sensorze, zawołał Sancho. Ci hultaje po-