Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co trzymasz o zdolnościach Sancho Munda?
— Sancho jest jednym z najbieglejszych majtków tego okrętu.
— Czy razem z innemi sypia na dole?
— Nie, sennorze, Sancho zawsze nocuje na pokładzie. To człowiek żelazny, nieugięty żadną przeciwnością, który tak nienawidzi ziemię, że cieszyć się będzie gdy popłyniemy na drugi koniec świata.
— Obudź go, i niech przybywa natychmiast; tymczasem ja cię zastąpię.
Kolumb uchwycił za stér i obrócił go w stronę przeciwną. Okręt, idąc z wiatrem, bardziéj się zagłębił, a głośne trzaskanie masztów świadczyło o sile jego ruchu. Po chwili nadszedł Sancho, i wyręczając admirała trzymał się wskazanego kierunku. Ale gdy kolej przyszła na innych, skréślona powyżéj scena powtarzała się z małemi odmianami.
Piérwszego września o południu Kolumb ukończył właśnie postrzeżenia, czynione zwyczajem marynarzów w chwili kiedy słońce stoi w zenicie, gdy straż masztowa zwiastowała zbliżanie się wieloryba. Ponieważ napotkanie tego olbrzyma oceanu przerywa jednostajność życia morskiego, zaraz więc cała osada była w ruchu.
— Czy widzisz go? zapytał Kolumb stojącego niedaleko Sancha. Stan wody mojém zdaniem nie zapowiada blizkości wieloryba.
— Wasza excellencya lepsze ma oko niż ten gawron na maszcie. Ta piana, jako żywo, nie pochodzi od wieloryba.
— Oto jest! oto jest! zawołało kilkunastu majtków, wskazując na ciemny punkt jakiś, stérczący nad powierzchnią wody. Schował głowę, a ogon zadarł do góry!
— Niestety! rzekł smutnie Sancho; przedmiot w którym te krzykały widzą ogon wieloryba, jest niczém inném jak masztem zatopionego okrętu, który zostawił tu kości, posławszy na dno ładunek i osadę.
Ta przygoda, przechodząc z ust do ust, szkodliwie wpłynęła na usposobienie ogólne. Jedni tylko sternicy pozostali obojętnemi i zaczęli naradzać się nad korzyścią jaką odnieśćby można, z rozebrania rozbitego statku; że jednak morze było niespokojne i wiatr pomyślny, jako dobrzy marynarze zrzec się musieli zdobyczy.
— To przestroga dla nas! zawołał jeden z niezadowolonych, w chwili gdy la Santa Maria mijała zatopiony statek. Bóg zesłał znak widomy, aby nas wstrzymać od zuchwalstwa.
— Powiédz raczéj, odrzekł Sancho, iż to zachęta nieba; czy nie spostrzegasz, że widzialna część masztu podobną jest do krzyża?
— Dobrze mówisz, Sancho, przerwał Kolumb; krzyż ten Opatrzność zatkwiła w głębi niezmierzonego oceanu, na dowód że sprzyja świętemu celowi naszemu poniesienia niewiernym światła ewangelii.
Ponieważ podobieństwo rzeczywiście było uderzające, przeto szczęśliwa myśl Sancha wielkie zrobiła wrażenie. Wyższa część masztu z reją ma istotnie kształt znamienia wiary chrześciańskiéj, a że statek prostopadle był zanurzony, przeto sam szczyt tylko stérczał nad wodą, na stóp piętnaście do dwudziestu. Po upływie kwadransu ten ślad ostatni cywilizacyi europejskiéj już tylko w słabych zarysach odznaczał się w oddaleniu.
Przez dwa dnie i dwie nocy następne bieg okrętów niczém nie był przerywany, i przy pomyślnym wietrze posuwano się ciągle ku zachodowi. Jednakże igiełka magnesowa zaczęła lekkie okazywać zboczenie, czego wówczas nie objaśniła jeszcze nauka. Trzynastego września eskadra dosięgła punktu odpowiedniego w oddaleniu conajmniéj wyspom azorskim. W tém miejscu gwałtowne prądy, płynące w kierunku południowo-zachodnim, zagrażały uniesieniem statków ku granicy północnéj obrębu, w którym wieją wiatry peryodyczne. Dnia tego wieczorem, admirał z Luis’em zajmowali zwykłe stanowisko na pokładzie, gdy Sancho