Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a nie za środki religii. Niejeden z prostych majtków, którego życie dalekiém zwykle było od świętości, w téj chwili przykląkł z pokorą u stóp ołtarza, wzywając miłosierdzia bozkiego. Nie urągajmy modlitwom ludzi będących w niebezpieczeństwie, nie uważajmy takowych za wypływ obłudy, boć ony są hołdem stworzenia, złożonym wszechmocy Stwórcy. Pamiętajmy raczéj o ułomności ogólnéj swojego rodu, i cieszmy się myślą, że istota najwyższa przyjmuje ofiary tych nawet, których życie powszednie nie zgadza się z świętą jéj wolą. Te błyski ulotnych wzruszeń są dziełem ducha bożego; a co wychodzi od Boga, godném jest zawsze uwielbienia.
Wszelako, pomijając już nawet usposobienie ogólne, to pewna, że Kolumb dnia tego niezmyślonym przejęty był zapałem. Przywykły do odnoszenia zawsze swych zamiarów ku widokom świętobliwym, odkrywca z prawdziwą wiarą oddawał się bozkiéj opiece. Wiadomo iż się uważał za narzędzie Opatrzności; a możnaż utrzymywać, że przekonanie jego było mylne, zwłaszcza gdy skutek tak świetnie uwieńczył jego plany? W tym razie rzeczywistość przemawia za nim, i przypuścić należy, iż ręka kierująca niewidzialnie naszemi losami użyła gorącéj jego wiary za środek ku osięgnieniu zamierzonych celów.
Co się tyczy towarzyszów Kolumba, usposobienie ich było odmienne. Chwiejąc się miedzy nadzieją i obawą, żywioną szczególniéj przez kobiéty, podbechtani z drugiéj strony żądzą zysku, gotowi wprawdzie byli odważyć się na wszystko, byle zaczerpnąć z nieprzebranych skarbów krainy wschodu; lecz wrażenie to było nietrwałe, i można powiedziéć że skrucha ich po większéj części wypływała z trwogi.
— Ludzie twoi nie należą do bardzo wesołych, sennorze admirale; rzekł Luis opuszczając kaplicę; powiedziawszy prawdę wolałbym w uczestnikach tak wielkiego przedsięwzięcia znaleźć serca odważne i twarze śmiejące.
— Czy sądzisz, młodzieńcze, że twarz śmiejąca jest dowodem mocy duszy? Ci poczciwi marynarze myślą o swych grzéchach, a niechcąc skalać świętego dzieła, oczyszczają sumienie i poddają się woli Boga. Niepodobna byś i ty nie doznawał jakiegoś wrażenia religijnego.
— Na ś. Piotra, mojego patrona, myślę więcéj o Mercedes de Valverde, niż o czémkolwiek inném: to moja gwiazda polarna, moja religia, moja ziemia obiecana. Odkrywaj w imię Boże nieznane kraje, nawracaj wielkiego chana, ja wszędzie będę ci towarzyszył, i wszędzie dowiodę z mieczem w ręce, że pani mego serca na całym świecie niéma sobie równéj.
Kolumb, chociaż rozśmiészony tą szumną pochwałą, uznał jednak stosownym wyrzec słówko nagany.
— Boleję nad tém, mój młody przyjacielu, że cię znajduję w tak lekkomyślném usposobieniu. Czyż nie przeczuwasz długiéj kolei cudownych następstw naszéj podróży; nawrócenie niewiernych, zdobycie dalekich krajów, rozjaśnienie niektórych wątpliwości naukowych, niewyczerpane bogactwa i w końcu, na uwieńczenie dzieła, odzyskanie grobu Zbawiciela?
— Zapewne, sennorze admirale, zapewne, i to mnie napełnia radością; lecz poza tém wszystkiém widzę postać donny Mercedes. Naco mi złoto? mam go dosyć, lub będę miał wkrótce. Mało mnie téż obchodzi potęga korony kastylskiéj, skoro jéj sam nigdy nosić nie będę? Co do grobu świętego, daj mi Mercedes, a gotów jestem, jak moi przodkowie, zmierzyć się z wyznawcami proroka. Słowem, mistrzu, bądź moim przewodnikiem, a zaręczam, że, lubo z odmiennych pobudek, u jednego staniemy celu.
— Wielki z ciebie wartogłów, Luis, lecz uniewinniam cię przez wzgląd na pobożną dziewicę będącą przedmiotem twych uczuć.
— Poznałeś ją, sennorze, i przyznasz, że zasługuje na uwielbienie nietylko moje, ale całéj młodzieży hiszpańskiéj.
— Piękną jest w istocie, cnotliwą i pełną zapału religijnego, a przymioty te, rzadko z sobą połączone, usprawiedliwiają po-