Noga chłopaka błyskawicznie wysunęła się naprzód. Porportuk potknął się, zachwiał i padł jak długi twarzą w piach. El-Soo pierzchnęła.
— No to złap! — zaśmiała się przez ramię w przelocie.
Biegła lekko i zwinnie, ale Porportuk gonił zawzięcie i gniewnie. W młodości biegał najlepiej ze wszystkich okolicznych zapaśników. Z łatwością więc dorównał dziewczynie, ta jednak wymykała mu się w jakiś nieuchwytny, gibki sposób, raczej jak gałąź, niż jak kobieta. Będąc w indyjskim ubraniu, nogi miała swobodne, więc śmigłe ciało gięło się w niespodziewane łuki i zataczało polotne kręgi, wyślizgując się nieomylnie sztywnym dłoniom goniącego.
Z gwarem i śmiechem rozsypał się tłum, żeby obserwować niezwykłe polowanie. El-Soo wbiegła w środek wioski. Pomykając i kołując, w kręgach i nawrotach kryła się i ukazywała między skórzanemi namiotami, a za nią ciskał się zziajany Porportuk. Zdawać się mogło, że dziewczyna kołysze się na falach powietrza, obejmując je rozbujanemi ramionami, niekiedy zaś ciało jej, odchylone śmiało, jakgdyby bliskie już utraty równowagi, gięło się raptownie w stromem półkolu. A Porportuk, wciąż o pół kroku za nią, lub o pół kroku z boku, mio-
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/205
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.