Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszak ty, słyszę, chcesz iść do klasztoru? Julia rozśmiała się gorzko, i ruszyła ramionami.
— Któż ci to mówił? Emil nie chciał wyznać, że wiedział o tem od matki.
— No — co tam — kto mówił, dość że wiem pewnie...
Rozśmiał się.
— Czy ty się w kim zakochałaś i z desperacyi? Wymawiając te słowa zakazane, bo o kochaniu dzieciom nie wolno było wiedzieć jeszcze... Emil się obejrzał.
— Co ci się śni Milku? co ci się śni.
— Ale bo ja wiem, słuchaj — rzekł Emil — że z desperacyi idą do klasztoru... Choć ja? ja — to nie!
Ja takiego kochania nie rozumiem...
Tu nachylił się do ucha Julii.
— A! a! żebyś ty wiedziała, jaka u leśniczego śliczna córka! A! jak Boga kocham... jeszczem takiej dziewczyny nie widział. Tylko sroga... razem ją pocałował, narobiła krzyku takiego.
— Co pleciesz? surowo odezwała się siostra — wstydź-że się.
— Czego ja się będę wstydził? albo to ja smarkacz? mnie przecie wąsy rosną? wszyscy się kochają...
Zbliżył się do ucha siostry znowu.
— Ty myślisz że ja taki głupi, i że ja nie widzę nic? Otóż zobaczysz, opiekun Wilski, jak mu ta jego żona umarła, z mamcią się ożeni, bo ją dawno kocha...
— Emil! co pleciesz! — oburzyła się siostra...
— No — to ja ci powiem, że widziałem z klombu, jak mamę w szyję całował.
Julia zaczerwieniła się okrutnie i chciała odejść, ale Emil ją zatrzymał prawie gwałtem.
— Nawet ks. Maryan się mizdrzy do St. Flour...
Wszyscy się kochają, i ja się muszę kochać — ale nie mam w kim jeszcze... Co robić! Leśniczego córka... na początek... Ale to tak... tak robić — bo juści się z nią nie ożenię.