Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże nie nawyknąć do tej atmosfery, i jak się z niej wyrwać bez żalu?
Profesor ścisnął rękę brata.
— Kochany Alfredzie — kończył — nie ty mnie powinieneś wyrywać z mojego koła, ale ja ciebie mógłbym wprowadzić w inne jakieś!
Tyś dotąd żył w świecie sztucznie, przez siebie stworzonym, z passyą zachowaną od młodości, z oczyma i sercem w nią wlepionemi, nie widząc nic i wszystko poświęcając dla niej.
Tobie potrzeba nowego celu, nowych zajęć, czegoś coby cię wytrzeźwiło...
— Może masz słuszność — rzekł starszy — ale zostawmy coś losowi — nie obmyślajmy lekarstw. Instynkt może je wskazać, tak jak chore zwierzę prowadzi do ziela, co je ma uzdrowić.
I westchnąwszy, zamyślił się głęboko.
— Paweł szedł z nim to patrząc mu w oczy, to słówkiem jakiemś usiłując go wyciągnąć z tej zadumy.
— Najlepiej będzie, mając tu zostać — odezwał się Alfred... osiąść gdzieś na wsi... okupić się... niedaleko od miasteczka...
Cóż mam robić z pieniędzmi? Nie nawykłem do ich używania... Majątek, gospodarstwo, wieś, rzeczy których nie znam prawie, dadzą mi zajęcie, dystrakcyę..! przytułek. Będę się uczył...
— Rób co chcesz, dobrze że zostaniesz się z nami — odezwał się Paweł, chociaż i to ma swe niedogodności. Będziesz w sąsiedztwie tej kobiety, która ma tak dziwny urok dla ciebie... Oddalenie...
— Nie mów o tem — zamknął Alfred — zostanę tu.
— Któż wie? może mnie właśnie wpatrzenie się zbliska rozczaruje i oswobodzi...
— Zapewne, i to być może... ja się tylko cieszę, że rodzice i my cię tu mieć będziemy...
— Żart na bok — podrośniemy wszyscy w konsy-