Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedzieli wszyscy. Młodzież miejscowa składała jej hołdy, które przyjmowała z pogardą, ale one ją bawiły, i nie gniewała się za nie. W domu ich życie było zbytkowne, na powszedni dzień nawet wino i bez sztukamięsy a pieczystego nie obchodziło się nigdy.
Burmistrz miasteczka, chociaż majętny, chodził w kapocie, i był, jak się wyrażał Paździerski o nim — człek ordynaryjny, jednakże dwie córki miał na pensyi w Warszawie i w domu fortepian wiedeński. Sama jejmość często chodziła z głową związaną chustką, i zajmowała się drobiem, a nawet karmieniem tych zwierząt, o których przyzwoitość w salonie mówić nie dozwala, dla tego, że rogów nie mają.
Oprócz tych, niejako oficyalne mających stanowisko osób, znajdowało się w Parzygłowach parę jeszcze osiadłych po dworkach dla przyjemności i wygody. Stary jeden z ogrodem domek, o dachu wysokim, przed którym dwa ogromne stały kasztany, od bardzo dawna zamieszkiwała rodzina Zellerów, o której rozmaite chodziły wieści. Stary Zeller był niegdy jakimś oficyalistą u Zamoyskich, ojciec jego także. Skutkiem pewnych nieporozumień czasowo potem osiadł, służbę rzuciwszy, w Parzygłowach, ale że innej nie znalazł, pozostał w niej po dziś dzień.
Z czego ci Zellerowie żyli, było to zadaniem, którego rozwiązywaniu poświęcało się już, w ciągu długiego przeciągu czasu, osób wiele, niepospolitą przebiegłością obdarzonych, jednakże nikt tego spenetrować nie mógł.
Ubogo było koło nich, a kredytu nie potrzebowali, i tak się to jakoś ciągnęło.
Zeller czasem wyjeżdżał z domu. Dzieci kilkoro, które wychować było trzeba, zmuszały do wielkiej oszczędności, później się to po świecie rozpierzchło, i starzy zostali sami, z jedną sługą i sierotką, chodzącym w dnie powszednie boso. Za domem był ogród warzywny dostatni, chowano krów dwie, drobiu dosyć; sprzedawano jesienią owoce... zresztą musieli mieć jakieś dochody, bo niedostatku nie cierpieli,