Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zajął się niemi, ale nie miał z sobą summy potrzebnej...
— To mi pan odeślesz — zawołała Irena, nie puszczając go, gdy wstał i chciał odchodzić.
— Odjeżdżam tedy — odezwała się wzdychając, porzucam tę biedną Maryą samą, smutną, nie mającą nikogo do pomocy — bo pan wiesz?
— Nie wiem o niczem!
— Ale jakże? z Wilskim się rozeszli... byłam tego świadkiem...
Hrabina dała mu rekuzę. Bardzo słusznie... o powodach wolę zamilczeć.
Zeller popatrzał na mówiącą, nie przerywając milczenia. Ze swej strony Irena rzuciła nań okiem, i w bladej twarzy nic nie umiała przeczytać. Siedział nieruchomy, wiadomość nie zdawała się na nim czynić wrażenia. Jenerałowa niemal się przelękła tej obojętności.
— Miałżeby się rozczarować, pomiarkować — i niechcieć?... To nie może być!
Udała zajętą wyjazdem, wtrąciła coś obcego... potem wróciła do hrabiny i zaczęła ją wychwalać...
Zeller milczał ciągle.
Kilka razy przypuściwszy doń szturm bezskuteczny, nie śmiejąc być otwartszą — jenerałowa, dosyć zmięszana, rozstała się z nim, nic nie wydobywszy z niego...
Wprawiło ją to w bardzo zły humor, bo w dodatku zmieniła papiery, których się pozbywać nie potrzebowała. Po odejściu Zellera, wylała się przed francuzką z całym gniewem przeciw męzkiemu rodzajowi, na który nigdy rachować nie było można...
St. Flour podzielała w zupełności jej przekonania... Pierwszy krok do Zellera był hybiony... Nie zraziła się tem jednak i w parę dni pojechała z pożegnaniem do Owsin dla panny Konstancyi... Zastała tu Wilskiego... już niemal pretendenta siedzącego przy