Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy wolno spytać, jaki pan miał cel w tej finansowej operacyi...
— Bardzo jasny — odparł Zeller — mam kapitały, które mi trudno bezpiecznie ulokować, uważałem to za właściwe... Sześć procentów, numer hypoteki dobry? cóż można życzyć więcej?
Argumenta były tak — jasne, że Wilski zamilkł.
— Ale pan dobrodziej — pan łaskawy — dodał wytrzymawszy nieco — nie upomina się nawet o zaległe procenta... nie uczyniłeś żadnych kroków...
— Byłem i jestem zupełnie spokojny, a nie chcę być uprzykrzonym — rzekł Zeller. Stan moich intererów, dzięki Bogu, jest taki, że mi kilkanaście, a choćby kilkadziesiąt tysięcy złotych, zbytniej różnicy nie czyni... Mogę czekać.
— Tu nieledwie należało podziękować, pan Adam się zmięszał tylko i pomyślał: — Kuty! niech go...
— Więc — więc... — począł zwolna.
— Mogę pana zapewnić — przerwał żywo Zeller, od niechcenia spoglądając na zegarek, — że natrętnym nie będę... Może pan i pani hrabina być spokojną...
Wilski się skłonił.
— Ale bo to... widzi pan. rzeczywiście skład okoliczności, który mógł dać do myślenia... To nabycie... potem opieka nad panną Julią, poznanie się z hr. Emilem, który bez wiedzy matki uczęszcza do domu pańskiego...
— Bez wiedzy matki? — zapytał Zeller — a to bardzo źle, na cóż to przed nią taił. Mój dom nie jest jednym z tych, którychby się mógł wstydzić. Nie hrabiowski to prawda — ale... szlachcic na zagrodzie... pan wie!
Uśmiechnął się obojętnie.
— Cóż to wszystko może dawać do myślenia? — zapytał.
Nastąpiło twarde milczenie, Wilski czuł, że potnieje — Zeller zdawał się do ziewania skłonniejszym i nieco tylko zniecierpliwionym...
Trzeba już było z odwagą wielki cios zadać stanowczy. — Dziej się wola Boża...