Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Muszę — odparł Wilski — zatem będę — lecz nie możesz wymagać odemnie, abym był wesół i szczęśliwy...
Ale — gdzież panna Julia?
— Nie mogę ci tego powiedzieć — daję słowo, że w domu obcym i pod dobrą opieką — to dosyć. Zreszną, dziś to wam obojętne — sprawa moja...
Wilski siadł chmurny — sparł się na rękach, zadumał.
— A! te kobiety! — zawołał — te kobiety... Cały niepokój życia z nich płynie... to nieszczęsny żywioł, co nam odetchnąć nie daje, nęci, obiecuje szczęście... uwodzi... rzuca nami...
— Tak! tak! stare to i znane narzekania — zawołał Oleś — które regularnie wychodzą na scenę, ile razy mężczyzna popełni jaką niedorzeczność, którą by rad zrzucić na kogoś. Mój drogi Adamie — my winniśmy! my!
— My! — westchnął Wilski... my i one. — Myśmy słabi... a one...
Widocznie biedny Adzio był mocno podraźniony, zbierało mu się do wyznania... Kuzyn to już przeczuwał... widział je nadchodzące...
— Ty bo także zdajesz mi się zbolały jakiś? co ci jest? — zapytał.
Wilski spojrzał mu w oczy.
— Odpowiem ci po francuzku — Cherchez la femme...
— Ja bo jej i szukać nie potrzebuję, — zawołał Oleś z uśmiechem na pół bolesnym — gdy się to ciebie tycze — c’est tout trouvé — hrabina...
— No — tak — jeśli chcesz... hrabina...
— Żeń się i wszystko będzie skończone... — rzekł Oleś — to jedyne lekarstwo, stosunek nie legalny, że się tak wyrażę niegrzecznie, cięży niewymownie... uczyń go sakramentalnym, będziecie się kłócić jawnie i wszystko wróci do porządku. — To moja rada...
— Tak — panno — odezwał się Wilski. — Któż wie