Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ju matki, przy której siedziała jenerałowa. Spojrzała nań hrabina i ruszyła ramionami, wskazała Irenie i szepnęła jej.
— Przypatrz że się mu? jestli do tego najmniejsze podobieństwo?
Przyznaję ci się że mi wstyd go badać nawet.
Spojrzała i jenerałowa — ale tej oka nie uszło pomięszanie Emila — zamilczała jednak.
— Mon cher enfant! — odezwała się hrabina — co ci ludzie plotą! wcale to nie ma sensu? Ktoś tam powiada, że ty tej nocy chodziłeś, że ciebie widziano na gościńcu.
Hrabiątko popatrzyło na matkę, z udanem podziwieniem i za całą odpowiedź, uśmiechnęło się ruszając ramionami.
— Proszęż cię — wszak to być nie może.
— Ale, mama wie, że ks. Maryan sypia obok, drzwi otwarte. Modli się do północy... przecie by słyszał...
Emil unikał wyraźnego zaparcia się, i — jak sam mówił — lawirował tylko... dowodząc niepodobieństwa.
Hrabina spojrzała mu w oczy, kazała przyjść do siebie do łóżka, pocałowała go w głowę kilka razy, uścisnęła... popieściła — i rzecz była skończoną.
Emil odetchnął...
W czasie, gdy się ta mała komedyjka odegrywała; jenerałowa pilno się wpatrując w chłopca, przyszła do przekonania, iż on w tym tajemniczym wypadku, jakiś udział mieć musiał — ale się nie odzywała. Cóżby to już pomogło?
Gdy Wilski wezwany nadjechał, Irena wysunęła się z pokoju, zostawując samą hrabinę z opiekunem. Emil z nią razem wychodził, taki niewinny i dobrodusznie uśmiechnięty... jak kotek, gdy co złasowawszy wynosi się cicho ze spiżarni. — Zwróciła się ku niemu jenerałowa i popatrzyła mu w oczy, grożąc na nosie.
— Niech sobie mama mówi co chce, i myśli co