Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opłakanym — twarz sama o dziesięć lat wydawała się starszą.
— Ale, wysłuchajże pan — wysłuchaj — to niewidziana, to niesłyszana rzecz — to coś niepojętego!
Gdzież się skryła? — wołał Oleś.
Nikt nie wie! Sądny dzień tam! Hrabina mdleje co pięć minut, posłano po Wilskiego, Wilski chodzi jak zwaryowany.
— Kiedyż się to stało?
— W nocy jeszcze! w nocy! Wyobraź pan sobie w nocy! Śladu nie ma, jak w wodę wpadła. Dopiero zrana się opatrzyliśmy, że znikła... Lecz słuchaj! słuchaj! już, choć mi tchu braknie i mdleje ze znużenia... bo i ja padłem ofiarą....powiem wszystko...
Oleś podał wody... St. Flour napiła się jej... zakryła oczy, zebrała myśli.
— Wieczorem — zaczęła nieco spokojniej, dano rozkazy do wyjazdu. Natychmiast siadłam oznajmić o tem panu. Mnie hrabina marnego nie powiedziała słowa, żadnej wymówki. Była grzeczna i zimna jak sztylet. Julii też nie powiedziała więcej nic nadto, co w pierwszej chwili się jej wyrwało. Odzyskała całą moc i powagę. Spojrzeć na nią było straszno.
Siedziałyśmy na górze. Julia nie chciała się pakować, chodziła po pokoju. Dwa razy przychodził do niej Emil, coś z sobą poszeptali, — ale to taki głupi chłopiec... że mi żal było, że ją nudził swemi kondolencyami. Wyszłam ją pocieszyć, znalazłam smutną, ale mężną na podziw. Uściskała mnie. Łzy się jej w oczach kręciły. — Moja St. Flour — rzekła — ja się zamknąć w klasztorze nie dam, ja więzienia nie zniosę, ja kocham Aleksandra, i żadna moc mnie od niego nie oderwie. Zaczęłam jej dawać rady, jak się ma znajdować w klasztorze, ale słuchała mnie roztargniona. Dziwną mi się jakąś wydawała. Ja poszłam się pakować, ona została. Słyszałam, że chodziła po pokoju długo, wzdychała, papiery jakieś pakowała i paliła... naostatek ucichła... Ja też położyłam się do łóżka.