Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



I.

Zbliżała się zima... pora roku, w której świat się zwykł bawić najzapalczywiej, może dla tego, że chciałby zapomnieć o całunie pokrywającym ziemię, o śmierci co ją trzyma w objęciach. Zaludniają się zwykle naówczas miasta, pustkami stoją dwory... a po chatach wieśniacy sprawiają sobie weseliska, żeby też jakoś tę okropną zimę przepędzić.
W Parzygłowach nawet pan Paździerski, przewidując długość zimowych wieczorów urządzał się tak, aby mieć wiseczka u siebie parę razy na tydzień. Obok salonika dosyć ciasnego, sypialny pokój przekształcono na gabinet i razem jadalnię. Państwo przenieśli się do alkierza, w którym było cieplej. W bokówce dosyć się znalazło miejsca na postawienie stolika do gry, do którego przypasowawszy drugi, równej wysokości, podawano na nich wieczerzę.
Pan Paździerski potrafił nawet zyskać sobie pana Mieczysława, który przychodzić obiecał. Skłoniło to i ks. kanonika Hamerskiego, że nie odnawiał zaszczycić poczty przytomnością swą, zwłaszcza, iż tu się ciągle mówiło o tem, że Paździerscy wynoszą się na dzierżawę, byle co upatrzyli stosownego. Poczthalter więc uchodził już za słusznego obywatela...