Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XIV.

Kto by był w tych dniach widział hrabinę Maryę, nie w salonie, do którego miała twarz osobną, ale w jej gabinecie gdy sama jedna, rozmyślała nad sobą, rodziną i położeniem, nie poznałby może w zasępionem obliczu, tej piękności tak jeszcze świetnej, takim otoczonej urokiem, tak cudownie świeżo zachowanej. Znikał ów uśmiech wiekuisty, łagodny, miły, zrezygnowany, czoło jasne powlekało się chmurami, nawet kibić smukła i prosta, uginała się jak pod ciężarem trosk i myśli. Siedziała godzinami całemi studyując swe położenie, obrachowując wszelkie ewentualności, szukając drogi wyjścia bezpiecznej.
Szło jej nadewszystko o zachowanie w całym niepokalanym blasku tej sławy domu, tego rozgłosu jaki on zyskał, licząc się do najdostojniejszych w okolicy. Dla tej purpury zwierzchniej, gotową była poświęcić samą istotę tak jak pewnego rodzaju elegantki obchodzą się bez koszuli, aby mieć świeże rękawiczki i pióro u kapelusika.
Zadanie dla niej ograniczało się zachowaniem stanowiska, wybiciem się na wyższe. Emila należało ożenić bogato i świetnie... Julię poświęcając dla niego.
Nie łudziła się tem hrabina, że kochany Milek nie posiadał nadzwyczajnych zdolności, że natura nie wyposażyła go zbyt bogato, ale w tym świecie, o który chodziło — nie wymaga się nic oprócz bardzo wykwintnych pozorów i ogłady, która przy miernych bardzo zdolnościach, wprawą, obyciem się nabywa. Emil miał z ks. Maryanem odbyć podróż dla otarcia się — nie wątpiła hrabina, iż go ona dostatecznie do