Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

la. A no — słuchaj — dodał obracając się ku niemu. Kto wie, gdzie, jak? kiedy? a nawet czy się zobaczymy? — powiem ci co mam na sercu. Nie przestań że ty być człowiekiem! A tak — powtórzył Okoszko. widząc uśmiech Alfreda — pieniądze mają to do siebie, że ludzi ogłupiają, i robię z nich stworzenia sui generis, którym zdaje się, że się wyłamały z ogólnych praw i obowiązków. Zmiłuj się, nie zrób się i ty bałwanem takim, nie zdumniej, nie zgłupiej. Masz rodzinę, dziel się z nią.
— Gdyby ona udziału chciała — przerwał Alfred. — Ojciec i matka ani myślą się wynieść z dworku, i nie chcą nic przyjąć odemnie. Paweł, brat mój, uparł się professorstwa nie porzucać; nie wiem czy potrafię uprosić Konstancyę, aby u mnie gospodynią być chciała.
— A to, jak Boga kocham, rozum mają — rzekł Okoszko — z respektem dla nich jestem.
Uchylił czapkę aksamitną.
Szli tak gawędząc wązką uliczką, pomiędzy ogródkami i płotami, wijącą się poza mieściną, nie wiedząc dobrze dokąd ona prowadziła, ciesząc się tem że byli tu sami, i że ich palcami nie wytykano. Łowczy — w ogóle tłumu i zgiełku nie cierpiał, raził go hałas, nowych ludzi nie był ciekawym wcale.
Zagadnął jeszcze Alfreda, o jego przeszłość i życie więcej dopytując niż o plany przeszłości, o których wzmianki już unikał. Nareszcie gdy rozmowa przeciągnęła się dość długo, i Okoszko się chciał zabrać do odwrotu, okazało się, że byli wyszli poza domostwa, szopy i stodoły, i znaleźli się też około dworku pana Mieczysława Abdanka. Najkrótszą teraz drogę napowrót była szosa, do której inaczej dojść nie mogli, jak tuż około podwórka „Abdanówki.“
Właśnie z nabożeństwa powracający obywatele byli tu zebrani na ganku i hałaśliwie rozprawiali, gdy tymczasem w dworku dla nich przekąskę przysposobiano. Pomiędzy innymi był i Oleś, który postrzegł Alfreda Zellera i szepnął bliżej stojącym o nim. Go-