Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyźbie u Hersza siądziemy. Nie strzymam długo. Dokończywszy wszedł łowczy do kościoła, poszukał swojego miejsca w rogu kruchty, oparł się o ścianę, ręce założył, i w zadumaniu mszy słuchał.
Niejednemu niepospolitą dystrakcyę zrobili Zellerowie, szczególniej Alfred. Wskazywano ich sobie palcami. Poczthalter i tu znalazł impozycyę, że siedzi w ostatniej ławce. Po skończonem nabożeństwie, gdy się wszyscy wytaczali z kościoła, łowczy nie czekając na Zellerów, poszedł sam na przyźbę do Hersza. Jakoż i Alfred nadszedł wkrótce, zabrać miejsce koło niego, ale nadto się ludzi kręciło.
— Gdybyśmy się gdzie przeszli? — wtrącił łowczy, straszny tumult, ja tego nie lubię.
Wyszli sami w samotną uliczkę między płotami, dzielącą ogrody mieszczańskie. Nikogo tu nie było.
— Gadaj że mi — odezwał się Okoszko, — co się z tobą działo? coś robił i jakim wróciłeś? Nadewszystko czy człowieka w sobie przywiozłeś, czy może jakie dzieło nowego kunsztu, w którem tylko twarz jest ludzka.
Alfred go uścisnął.
— Kochany łowczy — rzekł — jedno ci powiem, wróciłem takim niedorzecznym jak wyjechałem. Nie wiem czy we mnie już był człowiek, ale ten sam coście go opłakali wypędzonego, przyszedł do domu.
— Jak żywo nie opłakiwałem! nie myślałem płakać! — zawołał Okoszko — albo ja nie wiem, że zła dola najlepszą piastunką! Jam się cieszył, że cię los wyrwał ze szpon tej kobiety. Jestto rodzona moja siostrzenica, ale to Machiavel w spódnicy!
— A ja z tą miłością dla niej, którą z sobą poniosłem, wróciłem — rzekł Alfred.
Łowczy się począł śmiać, stanął, wziął się w boki, odrzucił głowę na ramiona patrzał i śmiał się ciągle...
— Pleciesz — rzekł — to nie ma sensu. Krewkość młoda może istotę najpospolitszą w oczach wyrostka uczynić boginią, ale po dwudziestu latach...