Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znalazła na ustach... St. Flour przyznała po cichu, że, choć hrabina żadnych książek, oprócz pobożnych córce nie dozwala, panna Julia czytała wiele i czytać lubiła. Hrabianka się słabo wypierała. Na ostatek St. Flour swoją interwencyą ośmieliwszy oboje, odegrawszy preludia, które się zdawały potrzebne, odstąpiła nieco i dozwoliła im śpiewać samym, un duo d’amore! Oleś, w którego spopielałem sercu ogień się rozniecał coraz gorętszy, dostrzegał co chwila nowego wdzięku w młodziuchnej twarzyczce, która dla niego umiała się rozpromieniać, aż do piękności.
— Całe życie obawiałem się — szeptał Oleś — zakochać, aby nie stracić mocy nad sobą, i nie zdać się na łaskę i nie łaskę, ale nigdym się tak nie lękał tej katastrofy, jak teraz, gdym zestarzał, i jeszcze słabszym się czuję niż dawniej. Straciłbym głowę...
— Mnie się zdaje — odparła Julia — że panu to niebezpieczeństwo nie grozi.
— Dla czego się pani tak zdaje?
— Nie wiem — zmieszana mówiła Julia... Jesteś pan złośliwy, dowcipny... ale czułym...
— Kryję się właśnie z tem, co moją słabą stronę stanowi.
Tu oczy kilku frazami dopełniły rozmowy.
— Pan byś mógł chcieć się rozerwać, zabawić — ale zakochać...
— Pani sądzisz mnie nie zdolnym?
Znowu spojrzenia mówiły...
— Sprobuj pani tylko mnie trochę ośmielić?
— W jaki sposób?
— Trochę dobroci...
Tu rozmowa poczęła być coraz cichszą... Julia wysunęła rękę drżącą, Oleś ją uścisnął...
— Miłość czasem potrzebuje ofiar i odwagi — szeptała hrabianka.
— Nie czasem ale zawsze — przerwał Oleś; — kto się puszcza na to morze, powinien od razu życie dać...
— A na cóż życie?
— Choćby życie...