osobności. Nie było sposobu odrzucenia. Był opiekunem.
Obok salonu znajdował się pokój jadalny, od którego drzwi hrabina otworzyła pod pozorem gorąca. Wilskiemu dała znak oczyma i poszła z nim przechadzać się.
Olesiowi było to jak najpomyślniejszem. St Flour nie mogła mu przeszkadzać. Szło tylko o to, aby rozmowa z Julią nie zwróciła oczów matki, ale guwernantka ustawiła tak jakoś grupę, której składała straż przednią, że z sali jadalnej wcale być widzianą nie mogła. Oleś się zbliżył do hrabianki, której twarzyczka, przed chwilą martwa, ożywiła się i do nie poznania zmieniła.
— Bardzo pana dawno u nas nie było — szepnęła pierwsza Julia.
— Obawiam się być natrętnym — odpowiedział Oleś. — Pani aż nadto jesteś łaskawą dla mnie, za co nieskończoną jej mam wdzięczność, ale hrabina... nie bardzo mnie lubi.
— To się panu tak zdaje.
— Instynkt nigdy nie zawodzi, nie pani, czujemy komu jesteśmy znośni, a komu wstrętliwi.
— To by była okropna rzecz, gdyby nas tak zdradzała mimowolnie powierzchowność nasza.
— Tak dalece — mówił Oleś wesoło, — że gdyby kto zmarszczywszy się chciał udawać natrętnego, nie potrafiłby.
Julia się mocno zarumieniła.
— Można się w tłomaczeniu tych hieroglyfów omylić — zamknęła po cichu.
— St. Flour wmieszała się wesoło do rozmowy.
— Pan jesteś bardzo blizkim sąsiadem naszym a zapominasz o nas — rzekła.
— Wbijasz mnie pani w pychę! doprawdy — śmiał się Oleś — ja jestem taki nudny i znudzony, że boję się jechać, aby zaraźliwej tej choroby nie przynosić z sobą.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/142
Wygląd
Ta strona została skorygowana.