Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i rozmowy z psami, oglądania pszczół i przechadzki w lesie.
Szło tu życie trybem zwyczajnym, gdy jednego wieczora, powóz małą drożyną nadciągnął przed sam dworek i tu się zatrzymał, w pewnem od niego oddaleniu... nie zwracając do wrótek. Psy, które w ganku leżały, natychmiast się porwały i ujadać zaczęły okrutnie. Z powozu wysiadła zakwefiona kobieta i, zawahawszy się nieco, powolnym krokiem zaczęła się zbliżać ku dworkowi. Tu się tak żadnych odwiedzin nie spodziewano, że Bartek się nie ruszył z drewutni, aby psy pohamować i o gościu się dowiedzieć.
Szczęściem w ganku siedział sam Okoszko, i dojrzawszy że ktoś idzie drożyną, zszedł powoli ku wrotom, — oparł się na nich, a psom nakazał milczenie. Siadły po obu jego bokach, oczekując i mrucząc.
Kobieta zbliżyła się aż pod wrota same — spojrzała i odezwała głosem nieśmiałym.
— Pan łowczy?
— Ja nim jestem... do usług — rzekł sucho Okoszko.
— Prosiłabym o chwilę rozmowy?
— Jeśli wolno wiedzieć w jakim przedmiocie? — spytał pustelnik — bo ja interesów nie mam, a w cudze się nie wdaję.
— Jestem Marya, hrabina Turska.
Łowczy zdjął z głowy kapelusz słomiany.
— Cóż tu panią hrabinę sprowadza? po latach dwudziestu i kilku... zupełnej indyferencyi...
— Nie z mej winy... pan łowczy pragnie samotności...
— A tak! alem jej i w tej chwili nie przestał pragnąć.
— Przyjęcie nie zachęcające — odezwała się hrabina nieco szydersko — byłam go pewna...
— Po cóż było jechać? — spytał Okoszko.
— Bo pan łowczy jeden poradzić mi możesz?
— Przepraszam, ja radzić nie myślę... i — nescio vos! waszego hrabstwa, waszych interesów... wszyst-