Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prawdopodobnie — rzekł Zeller — pieniądze w ziemi są bezpieczniejsze niż na papierze — cóż robić zresztą? Nie mając celu lepszego, trzeba choć rozrywać się tworząc sobie sztuczne... Starzy naturalnie zbierają muchy i motyle... W Hollandyi widziałem kogoś, co z zapałem kolekcionował stare obuwie... człowiek coś robić musi.
— Ale wiek pana, nie skazuje go jeszcze na szukanie tego rodzaju rozrywek.
— Jestem bardzo stary — westchnął Zeller — a co gorzej, starym być nie umiem.
Prowadząc tę rozmowę, oba nieznajomi badali się wzajemnie i pragnęli poznać. Zellerowi chodziło może o zawiązanie jakiejś znajomości... wśród tej pustyni. Była mu ona potrzebną; chciał się zbliżyć do towarzystwa, wśród którego miał pozostać. Oleś, z całą swą lekkomyślnością był — ciekawym. Dla niego każdy człowiek nowy, przedstawiał się jak zajmujący problemat do rozwiązania. To co słyszał o Zellerze, pociągało go ku niemu, w istocie nie był to człowiek pospolity, miał siłę życie sobie stworzyć wedle jakichś własnych danych. Lecz Oleś lękał się zbliżając nadto do niego, być posądzonym o hołdowanie temu groszowi, którego blask otaczał przybysze.
W ciągu rozmowy, z otwartością rubaszną powiedział mu to.
— Bardzoby mi było przyjemnie zabrać z nim bliższą znajomość — rzekł — ale się lękam, abyś mnie nie wziął za jednego z tych, dla których grosz ma urok, i którzy się złotemu cielcowi kłaniają.
— Bądź pan spokojnym — odezwał się Alfred — życie mnie nauczyło wiele, znam ludzi i nigdybym pana o to nie podejrzywał...
Oleś zaproszony został na śniadanie, przy którem zrazu zawadą nieco był dzierżawca, ale ten napiwszy się, zjadłszy, skończywszy interes szczęśliwie, nie łaknął rozmowy i prędko ich pożegnał.
Dwaj nowi znajomi pozostali sami. Zeller choć dosyć długo miał do czynienia więcej z interesami niż