Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przed faktami — rzekł Oleś szydersko trochę — nie pozostaje mi jak skłonić głowę i milczeć.
W istocie skłonił ją, podniósł, zaczął patrzeć w sufit, i poprosiwszy o pozwolenie zapalenia cygara, wstał przechadzać się po pokojach.
Kanonik pozostawszy z Miciem, począł obszerniej rozpowiadać, o wyszpiegowanych nowych modlitwach hrabianki, o jej mortyfikacyach, o klęczeniu w kaplicy, postach i t. p. Gospodarz słuchał milczący. Tym czasem Oleś kwaśny, szukając roztargnienia ze swobodą sobie właściwą, puścił się z cygarem od dworku ulicą, która wiodła do szosy, tuż przechodzącej.
Wieczór już był — w oddaleniu turkotał i dźwięczał powóz; przechadzającemu zachciało się zobaczyć, kto też jechał. Zdala już poznał powóz i konie Wilskiego i stanął na przesmyku. Gdy się zbliżył kocz, krzyknął — Stój! i podszedł do kuzyna.
W istocie on to był, w grubej żałobie i zamyśleniu powracający do domu. Zobaczywszy Olesia wychylił się pytając.
— Co ty i u robisz?
— Piję herbatę tu u Abdanka i za nią się wypłacając, będę musiał z nim i z kanonikiem grać w wista z dziadkiem. Herbata na stole — wstąp.
Wilski się zamyślił.
— Na prawdę — rzekł — winienem Miciowi nawet odwiedziny i podziękowanie, że zjechał na ten smutny obrzęd.
— Wstąp-że na chwilę!
Kazano koniom pozostać na szosie, a Wilski dał się namówić i poszedł do dworku. Radość była wielka, gospodarz ściskał niezmiernie gościa tak miłego, posadzono go do herbaty.
— Wiesz, że i ja ci bardzo dziś tu rad jestem — odezwał się Oleś po pierwszych kilku obojętnych frazesach. — Proszę cię, wszak to nagle jak ospa, okazało się u hrabianki Julii (tak utrzymuje ks. Maryan i ks. kanonik tu przytomny), powołanie gwałtowne do sta-