Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ucho szeptano... jak panna długi czas nawet się w kościele nie ukazywała...
Mówiąc usiadł Micio na ławce obok gościa i zapalili cygara.
— Gdy się tu wieść rozeszła po miasteczku, o cudownem zmartwychwstaniu Zellęra i jego milionach, okrutnie byłem zaciekawiony. Żyję tu oddawna, jak wiesz w tej dziurze, w Parzygłowach, o kilkaset kroków od starych Zellerów, ale ich widywałem tylko w kościele i zdaleka, nie szukałem znajomości wcale. Nie można przewidzieć wszystkiego? któż się mógł spodziéwać tego powrotu syna marnotrawnego z portfelem pod pachą? Dziś wszyscy, co sobie Zellerów lekceważyli, nie mogą się odżałować..
— To zabawne dosyć — rzekł Oleś.
— No ja — jak ja — nie są to ludzie mojego świata — ciągnął Micio, — ale kanonik, poczthalter i tutti quanti zawsze w obawie, aby ci ubodzy ludzie nie potrzebowali jakiej pomocy, stronili od nich — dziś — gdy przyszło dworować im, strasznie nie zręcznie zmieniać ton i sposób życia. Z Zellerem radbym się poznał, bo juściż gdy się takiej fortuny dorobił, musi być przyzwoity człowiek... ale — nie idzie mi... Brata jego professora trochę znam... z tym co wrócił jeszczem się nie zetknął...
Ciekawaby jednak rzecz była przypatrzeć się szczęśliwcowi.
Oleś popatrzał na gospodarza, i — ziewnął po raz trzeci czy czwarty.
Kanonik obiecany nie nadchodził: gospodarz, chcąc gościa zabawić, ciągle prawił o Zellerach i zakończył śpiewką zwykłą.
— Otóż to tak, mości dobrodzieju — takie czasy; szlachta i panowie z panów, my, cośmy byli tego kraju jedynymi właścicielami, schodzimy na dworki... jak o to — ja, a mieszczanie i plemię izraela kupuje dobra i rozsiada się szeroko!!
Oleś był w humorze kontradykcyi.