Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powtarzał sobie trąc czuprynę wszystkie argumenta za i przeciw, gdy posłyszał otwierające się drzwi i po chodzie domyślił się wracającego Czokołda. Pośpieszył więc przeciwko niemu.
— A gdzieżeś to acindziéj bywał? zapytał.
— Gdzie? ot przyznam się wam, długo u stołu siedzieć nie mogę, potrzebowałem się rozruszać, pochodziłem po mieście. Człek nie nawykł do sedenteryi... powietrze w izbach mnie dusi... Przytém napadają na mnie takie chandry... już na to nie ma rady. Na wsi to konia dosiędę i lecę na złamanie karku... a w mieście idę gdzie oczy poniosą, póki się nie zhasam.
Cieszym zmilkł, a Hryszka wszedł właśnie ze świecą i wedle zwyczaju w progu rzekł: „Niech będzie pochwalony.”
Obaj odpowiedzieli: „Na wieki wieków”, i rozmowa się przerwała.
— A jakże interes? spytał Czokołd.
— Tak jak skończony, rzekł gospodarz.
— A zatém w drogę czas...
Kobyliński poskrobał się w głowę.
— No, a czy razem? zapytał.
— Na żaden sposób, rzekł szlachcic, nie mogę. Dziękuję za braterskie serce, ale ja do mojego kąta powracam.
Chodzili po izbie obaj zwarzeni.
— Wiesz co? zawołał nagle Cieszym: nie będę cię napastował o zamieszkanie u mnie, choćbyś mi tą oznaką zaufania wiele szczęścia przyczynił, ale zrób tak: jedź zemną odwiedzić mnie, posiedź, pogość, spoczniéj... Co ci to znaczy na parę tygodni się wyrwać?