Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze obrazy z dzieciństwa swojego, postaci jakieś dziwnie zrosłe z temi, które oglądał żywemi. Zdawało mu się jakby w tym ganku, około tego domu, z tymi ludźmi żył niegdyś..., a szczególniéj odnowiła mu się w pamięci jakaś dziecinna przygoda, gdy ojciec wracający z podróży węgierskiéj przywiózł mu stroik... Najfantastyczniéj poplątane marzenia i widziadła przez całą noc wirowały po jego głowie, gorączkowo wznawiając się i rozpływając w mgłach ciemnych... Sen miał niespokojny i zawczasu też bardzo się zbudził... Ranek był cichy, rosą cały oblany, a słowiki wśród milczenia tego na wyścigi w gąszczach wywodziły swe pieśni... Słońce jeszcze się nie podniosło nad ziemię... i we dworze spali wszyscy, gdy zmęczony walką z widziadłami nocy młody Krajewski po stanowił przebudziwszy się wstać, pójść do swych koni, kazać je zaprzęgać i natychmiast odjechać. W miejscu tém doświadczał wrażeń tak niezwyczajnych, iż go one w końcu przestraszać zaczynały i niepokoić. Zwykle spokojny i pewny siebie, tu czuł się jakby na jakieś niebezpieczeństwo narażony i pod władzą budzących się myśli, którym zapanować nie mógł. Przypisywał to znużeniu a może usposobieniu chorobliwemu, z którém w obawie obłóżnéj jakiéjś słabości, wolał być w domu niż u obcych. Wstał więc po cichu, ubrał się i zszedł