bliwszą uwagę, że choć panna Astrea inne miała rysy, obie twarze Paulina i jéj, nadzwyczajne z sobą łączyło podobieństwo wyrazu... głos ich dźwięczał jednakowo, ruchy wdzięczne przypominały w Astrei Paulina, w nim ją...
Zapoznawszy się z sobą przez pannę Izę, tak jakoś przylgnęli do siebie, iż odstać, rozłączyć, rozejść się już nie mogli. On patrzał jéj w oczy, ona uśmiechała mu się wdzięcznie, a nadchodząca w téj chwili matka panny porwana także wzrokiem tego czarownika, jak przykuta, drżąca, uśmiechnięta, wzruszona stała przy nim razem z córką zarzucając go pytaniami.
Z dala na to spoglądał zadumany stolnik, któremu nazwisko Krajewskiego przykre na myśl przywiodło wspomnienia. Człek mu się źle wcale nie wydawał, ale to imię przeklęte... I zkąd, jaki to się wziął Krajewski?... powtarzał po cichu... Nie chcąc się młokosować,[1] sam ze znajomością nastręczać, stolnik poszedł rozpytać Twardoszewskiego, którego nieco znał dawniéj.
Stary domator już był nieco węgrzynem rozweselony, i jak ściskał wszystkich znanych i nieznajomych, tak też podniosłszy się stolnika pochwycił w ramiona, ściskając go i po obu stronach twarzy okładając ciepłemi winnemi całusami.
— Kochanego stolnika mego... mój Boże! zawołał sapiąc Twardoszewski: ażebyś też kiedy
- ↑ Prawdopodobnie powinno być młokosowi.