Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czémże się i jak bronić może? dodała hrabina.
— Między innemi i tém, rzekł Cieszym, że im my tu go w więzieniu dłużéj trzymać będziemy, tém pewniéj dziecko z nędzy i głodu może zamrzeć... a gdzie jest, tego i torturami z niego nie dobyć.
— A mój Boże! poczęła oczy zakrywając Teklunia: co tu począć! co począć! Przecież są na świecie sądy! jest sposób dobycia z niego prawdy.
— Z niego?! zawołał Cieszym, ale to żelazny człek, — a mściwy, a zły... A o oddaniu dziecka i słuchać nie chce. Myślałem, że go pieniędzmi ujmę, że wynagrodzeniem tych jakichś krzywd, o które się upomina... gdzie zaś! wszystko nadaremnie!
Piękna Teklunia, któréj się już na łzy zbierać poczęło, zapłakała; hrabina jęła ją pocieszać i tulić, aby omdlenia nie dopuścić; Kobylińskiemu przypomniały się wiejskie fochy miłéj pani i spokorniał wielce, zbliżając się także, chcąc ten żal łagodzić. Ale jak wszystkie téj natury istoty, piękna stolnikowa im się bardziéj koło niéj krzątano, zwykła była coraz się więcéj roztkliwiać. Przyszło więc aż do wody, po którą pobiegł stolnik co żywo, jak gdyby jeszcze mężem był dawnych czasów. Za dobry to znak wzięła hrabina i szepnęła w ucho Tekluni: