Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był lichy, przewiewny, niewygodny, modą bywało jeździć do niego i śmiać się z niedźwiedzi, z ludzi co ich pokazywali, z siebie, z widzów, bez żadnéj ceremonii. Tu każdy był jak w domu.
Hrabina Sermazy proponowała teatr, wieczór, redutę, a skończyło się na hecy. Rada pocieszyć piękną opuszczoną Aryadnę, hrabina zgodziła się dla niéj nudzić widowiskiem wilka i niedźwiedzia.
W istocie nie było to zabawne, bo w sali cebulę i czosnek czuły te panie mocno, towarzystwo było nader niedoborowe... a gdy wypuszczono w pierwszą parę wilka i niedźwiedzia, wilk siadł w kącie z jednéj, niedźwiedź z drugiéj strony, i pomimo popędzania kijami, do pojedynku wystąpić nie chciały. Oczy pięknych pań błądziły po sali, nie mając się na czém zatrzymać, oprócz kilku znajomych furmanów i lokajów, gdy nagle piękna Teklunia podniosła się i padła na krzesło z wyrazem największego poruszenia w twarzy. Pierwsze miejsca podzielone były na loże, ale przedziały ich nie sięgały wysoko, tak, że wszyscy widzowie mogli się widzieć dokoła. Oczy Tekluni skierowały się na mężczyznę w futrze, podpasanego skórzanym paskiem, który stał w czapce, z oczyma wlepionemi w arenę, ale tak, jakby jéj wcale nie widział.
Idąc za kierunkiem oczu Tekluni, zdziwio-