Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj ty mi pokój! machnął ręką Oxtul: polowanie się skończyło. Zwierzynyśmy nie dostali, odprawiono nas z kwitkiem. Z wielkich obietnic mały deszcz. Gniewam się na tego ciemięgę stolnika...
— Słuchaj Oxtul, starych wróbli na plewy nie łowią, zakończył Czokołd.
Odwrócił się potém i kazał sobie dać wódki i obwarzanka.
— Przepraszam, ozwał się Oxtul, ale gdybyście wiedzieli jaki tu jest miód!
— Ja nie pijam miodu i wybyście go pić nie powinni...
— Zapewne, ale na naszą polską chorobę... hemorroidy... jedyne lekarstwo...
Czokołd nie odpowiedział. Biedny Oxtul spojrzał nań jak myśliwy pogląda na zwierzynę, która daléj nad strzał mu się przemknęła i westchnął. Westchnienie to doszło uszu Czokołda, który był zupełnie spokojny.
— Wzdychasz, rzekł obwarzanek jedząc, — prawda, smutna rzecz jest widzieć kogo się chce pochwycić, i nie módz wziąć. Jedźże choć na powrót do Cieszyma i oznajm mu, że mnie widziałeś. Dam ci poselstwo do niego.
Oxtul zbliżył się ciekawie.
— A co? a co chcecie bym mu powiedział od was?... No! dla czego nie? byle co takiego, by mi gęby nie popsuło.
— Powiedzcie mu tylko tyle, dorzucił Czo-