W mieszkaniu proboszcza jeszcze pełno było pamiątek zakonu, ocalonych i przechowujących się do zawsze spodziewanego zmartwychwstania. Wisiały tu portrety sławniejszych ojców, fundatorów, generałów zakonu i patronów. Z klasztoru co najlepszy sprzęt ocalony tu się tulił. Ale ksiądz Olszowski snadź żył ubogo wśród tego dostatku pamiątek, chłopaczek mały mu posługiwał tylko, a przedpokój i dwie celki stanowiły całe mieszkanie, w którém dla mnóztwa nagromadzonych tam rzeczy przejść było trudno.
Tu w jaśniejszém dnia świetle począł mu się przypatrywać przez okulary ksiądz Olszowski.
— Coś ty za jeden, że ja ciebie nie pamiętam? rzekł z wolna. Żeś postarzał to nic, ja się nauczyłem już poznawać młodzieniaszków moich w starcach, a waszeci nie mogę.
— Choćbym nazwisko powiedział jegomości dobrodziejowi, nie przypomnicie mnie pono... dawniéj z powodów familijnych nosiłem czasowo inne...
— Ale jakież? naglił ksiądz.
— Przypominasz sobie jegomość tego szaleńca, co po gzemsie chodził gniazda wróble wykręcać... i o mało karku nie skręcił?
— E! toś ty ten wisus Krajewski...
— Cyt, ojcze, nazwiska tego teraz nie można
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/307
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.