Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślał spożytkować macierzyńską fantazyę kobiecą. W ten sposób przybył jeszcze jeden nieprzyjaciel Czokołdowi a pomocnik ojcu, chociaż piękna Teklunia się zaklinała, iż odzyskawszy dziecię za nic go nie odda. Wprawdzie wczoraj jeszcze obojętna dlań była, ale powiał wiatr inny, i choć za jutro ręczyć było trudno, w téj chwili najgoręcéj tego pragnęła.
— Ale niechże mi pani powie, dorzucił wojewodzic: czy to pewna, że on był a nie kto inny w oknie, czy to dziecię...
— Ja się nigdy nie mylę, odparła żywo Teklunia; a mogłażem nie poznać mego drogiego Pawełka?... Proszę pana, widziałam go jak państwa widzę... jechałam bardzo prędko, podniosłam oczy, krzyknęłam postrzegłszy, on do mnie rączyny wyciągnął, ale nim konie rozpędzone wstrzymano, nim wysiadłam, nim posłałam, znikł bez śladu.
Wojewodzic się zadumał.
— Co gorsza, rzekł, iż może go zaraz właśnie z tego powodu wywieziono.
— A nie można wyśledzić, choćby na rogatkach, czy kto z takiém dziecięciem nie wyjeżdżał?
— Nie wiem, zobaczymy, odparł zabierąc się do wyjścia wojewodzic. Za to tylko ręczyć mogę, iż cokolwiek możliwego jest, to uczynię... dla pani.
Za tę obietnicę zapłacił mu gorący uścisk pięknéj rączki, uśmiech i wejrzenie czułości pełne. Całéj już naówczas Warszawie wiadomo