Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Są takie chwile w życiu społeczeństw, gdy je szał jakiś i chciwość życia ogarnia, naówczas począwszy od młodzieży wcześnie dojrzewającéj, aż do starców, którzy nie chcą i nie umieją zestarzeć — wszystko bieży do tego żłobu nasycenia, pijąc chciwie jak trzoda po dniu skwaru... Takim dla pewnych ludzi z rozpaczy był przeddzień tysiącznego roku, w którym zapowiedziano skończenie świata, taką u nas była epoka Stanisławowska, jakby przeczucie późniejszych dni niedoli. Wszyscy, którzy naówczas widzieli stolicę, zgadzają się na to, że życie w niéj sardanapalowych godów miało charakter.
Dla żywszych temperamentów, dla bujnych fantazyj, dla serc rozwartych na cztery wiatry, zbliżenie samo do tego ogniska było już niebezpieczeństwem. Słabsi palili się w niém, mocniejsi opalali, nikt może nie wyszedł bez pewnego moralnego szwanku.
Widzieliśmy już z jakiém usposobieniem wyrywała się z domu pani stolnikowa. Na drodze zaraz wedle przyrzeczenia spotkał ją oczekujący szambelan... Tak była wszakże jego staraniem urządzona ta droga, że nikt posądzić nie mógł pięknéj Tekluni o stosunki jakiekolwiek... bo pan Grodzki na oczy się służbie nigdzie nie ukazywał. Pod Warszawą nawet wymknął się przodem, aby tam wszystko przygotować, i