Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan śmiać się zaczął...
Byliby zapewne dłużéj z sobą mówili o tém, ale Pawełek nadbiegł z oznajmieniem, że goście przyjechali...
— Goście? któż to taki?
— Jakaś pani!
Stolnik poprawił czupryny, i nie wiedząc spełna, ktoby to być mógł, niespokojny wszedł do sali...
W progu zatrzymał się nieco, jakby stojącą przed sobą panię nie zaraz poznał lub wcale się jéj nie spodziewając, zdumieniem był przejęty...
W pośrodku salki, zakłopotana nieco witała się z panią Lambertową, równie zafrasowaną, osoba średniego wieku, młoda raczéj jeszcze, dość ładna, cała w czerni ubrana. Była to dość słusznego wzrostu i poważnéj postaci urocza niegdyś blondynka, ze ślicznemi niebieskiemi oczyma, któréj jeszcze dosyć zostało wdzięku by się podobać... ale najmniejszéj do tego ochoty. Strój jéj był zaniedbany, włosy w nieładzie, suknia z grubéj tkaniny... wyraz twarzyczki smutny...
— Jak Boga kocham... Marysia! zawołał ręce łamiąc Cieszym... Ale cóż to jest! w żałobie!
Przybyła zbliżyła się do gospodarza z wyrazem wielkiego uczucia, ze łzą w oku... z rękami poufale otwartemi, aby mu się rzucić na szyję...
— Tak to ja... to ja! zaczęła płacząc... a ta suknia ci powie, że jestem wdową, i żem przybyła do ciebie bracie, szukać rady i opieki.
— Twój mąż!
— Mój mąż nie żyje! zapłakała kobieta.
— Ja nic nie wiedziałem...
— Byłam tak nieszczęśliwa, tak skłopotana... żem nie pomyślała do ciebie się odezwać.