Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— E! niech ją tam — porwą! zawołał Malwiński, ja się cieszę, żem ten wiek niebezpieczny przepłynął. Kiedy się na nią choruje, więcéj zachodu niż korzyści... Dobija się człowiek, dobija, a potém...
Westchnął.
— Kochałżeś się pan choć raz w życiu? zapytał Arusbek.
— Ja — do zbytku, miałem serce niegodziwie miękkie — rzekł Malwiński, to mnie salwowało, żem bardzo rychło najgwałtowniejszą miłość mógł wybić sobie z głowy, ale nie inaczéj, jak klin klinem.
Toasty przerwały nieco rozmowę, ciągnęły się długo z niezmierném urozmaiceniem, humory rozróżowiały, a gdy przyszło po uściskach serdecznych rozstawać się, gdyż książę i jenerał mieli paniom towarzyszyć do teatru, Malwiński, odprowadziwszy ich do drzwi, poszukał sobie kanapki, zapalił cygaro i na godzinę usnął. Był to znak, że obiad poszedł wedle myśli i stósunek pożądany napoju sumiennie został wypełniony. — Nie pozostało téż nic w butelkach, obywatel usypiał a Salezy zaczynał leczyć się wodą z cytryną.


Obok sali, w któréj się ten obiad odbywał a gdzie dziś snem poucztowym, głębokim i twardym odpoczywał czcigodny Malwiński, znajdował się jeden z tych maleńkich, po restauracych zwyczajnych gabinecików na