Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/602

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stopy ojczyzny, aby się o kamień nie zraniły. Cóż mnie to obchodzi, że ja i te kartki jutro nie będą? Żyjemy z posłannictwem dnia dzisiejszego, pierwszy obowiązek dlań pracować. A! pani, nie tylko nie należę do tych artystów, co swój własny posąg dłutują życie całe, co wolą prawdę zgnieść w sobie, niż ją wypowiedzieć wówczas, gdy wypowiedzenie sławy na nich nie zleje i skroni im nie oblecze laurami — nie tylko nie należę do nich, ale się nimi brzydzę, ale się nad nimi jak nad dziećmi popsutemi lituję.
Bojować trzeba dla prawdy swojego sumienia orężem, jaki Bóg dał w dłonie, do zdechu... a nie spekulować talentem i stylem, aby laurami procentował. Niech mnie Bóg uchowa od takiego frymarku.
Równie nikczemném znajduję sprzedawać sumienie, jak dar i siłę Bożą... Więc mnie nie boli los przyszły, boli teraźniejszość, niech karty te lecą, służące na zawijanie nabojów, jeżeli one zabić mają fałsze lub wyświecić prawdę. — Litujesz się pani nademną i losem pism! A! pani, jam nigdy o nim nie pomyślał nawet, pismo było i będzie dla mnie orężem; gdy znajdę lepszy, rzucę ten a wezmę inny. Przebacz pani gorące ale szczere słowa — chciałbym być tak rozumianym, jak ja się sam rozumiem.
Bądź co bądź.

B. Bolesławita.