Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słowem, że u téj młodzieży zawsze tak gorąco a bez zastanowienia... I on téż... zbałamucił mi się.
Co tu począć?
Rozwinął Maciéj paczek z papieru, obejrzał, w środku był list gruby, pięcią pieczęciami obwarowany, jakiéjś strasznéj, surowéj fizyognomii... Na papierze, adresowanym do Macieja, w środku stało literami tak ogromnemi, że kto inny byłby o wymierzone ku sobie takie pisanie srodze się uraził:

„List odniesie Maciéj dopiero po południu... i odda do rąk własnych, nie pokazując nikomu, sam zaś zostanie nadal przy pułkownikowéj, nie opuszczając jéj.“

Maciéj wyczytał i osłupiał.
— Cóż to u licha...? ja? mam zostać przy pułkownikowéj? dla czego? Cóż to już mu moja usługa nie w smak? Co to to jest? Zrozumiéjże, kiedyś mądry...
Dla czego po południu? A do południa niby my się żywém słowem rozmówić nie możemy, żeby listy do mnie pisać!!!
Wczoraj prawda, dał mi pieniądze...
Maciéj stanął, w głowie mu się zaczęło rozświecać powoli, serce biło... oczy zachodziły łzami... podbiegł do pokoju sypialnego i spojrzał przez dziurkę od klucza... Wprost naprzeciw było łóżko jenerała... Maciéj dojrzał, że nikt na niém nie leżał, otworzył, krzyk-