Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było w korytarzach... szelest kroków... zakonnicy milcząc szli na nocną modlitwę... a potém cisza zaległa głęboka i oba, stary i młody usnęli. Władkowi śniły się trumny... O. Athanazemu jasne niebo i anioły.


— Maryo Pawłowno, rzekł, z grzecznym zbliżając się uśmiechem do pięknéj bardzo pani, całéj niemal okrytéj brylantami, na dworskim balu — mężczyzna o bladéj, nabrzmiałéj twarzy z mocno wypukłemi oczyma i bardzo pańską postawą — Maryo Pawłowno, ja mam do was prośbę!
Musiało w tych wyrazach być coś bardzo niezwyczajnego, gdyż kobieta, która powstała, usłyszawszy je wymówionemi do siebie, zdziwiona podniosła oczy smutne, zmęczone i odezwała się półgłosem.
— Prośbę? do mnie??
— Tak jest, Maryo Pawłowno — powtórzył stając przed nią i dziwném mierząc wejrzeniem dumną, wyniosłą postać kobiety — tak jest... prośbę... i to nie w interesie moim ale kraju...
Zakrawało to coraz bardziéj na zagadkę. Marya Pawłowna patrzała i w milczeniu poszanowania pełném oczekiwała...
— Wy macie — o! wiemy to dobrze — mówił powoli mężczyzna — wielką władzę nad Stanisławem Karłowiczem...