Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po drogach... na szubienicę iść ze śpiewką na ustach któż się wzdrygnął, ale nie dać się wziąć uśmiechowi, łasce, grzeczności, fałszom nie umiał nikt... Słabiśmy i giniemy... Traciliśmy fortuny a czasem drobnostki nie umieliśmy poświęcić...
Starzec zamilkł a potém podniósł głowę.
— I będzie znowu to, co było... rzekł — ale gdy chory zapada po raz nie wiem który na słabość jednę — blizki śmierci... Pójdziecie, zginiecie i w narodzie zamiast odżywić zabijecie miłość ojczyzny...
Własne matki przeklinać was będą, zaprą się bracia i —
— Mój ojcze! z oburzeniem podchwycił Władek, ja w istocie tego nie rozumiem, co mówicie, i proszę was...
O. Athanazy począł go ściskać — Nie gniewaj się — szepnął, dziecko moje, szlachetne was pędzą uczucia, ale nie rozum wielki... Mogliście pracą zdobyć i opanować Moskwę, wolicie wybuchem kajdany włożyć na kraj — wierzcie mi, wierzcie, Moskale wam przyklasną i szatańskim śmiechem pierwszéj walce zawtórują...
Zamilkł — Władek drzał ze wzruszenia, ale nie chciał na próżne słowa walczyć ze starcem. Zakonnik postrzegł to i przerwał mowę uśmiechem...
— Dziecię moje — rzekł... patrz no, ile to tu pokoleń spoczywa... przeszły jako okamgnienie... co