stułą na całe życie. Pastuszewski jest uczciwy, zacny człowiek — przecie to nie dosyć...
— Masz pani słuszność! zawołał Maurycy, biorąc ją za rękę, której mu nie broniono. Aby iść do ołtarza, trzeba się sobie podobać... myślą się jakoś wprzódy ożenić... nieprawdaż?
Malwina słuchała zdumiona i zarumieniona...
— Proszę pani — dodał ciszej — a gdybym ja się oświadczył zamiast Pastuszewskiego?
Dziewczę o mało nie krzyknęło, lecz nie umiało ukryć radości, która w oczach błysnęła.
— A! nie żartuj pan! to się nie godzi!
— Jak Bóg miły — nie żartuję... potwierdził Maurycy, nie puszczając jej ręki.
I było milczenie wymowniejsze, niż słowa: z oczu panny Malwiny dwie łzy pobiegły...
— Panie Maurycy... ale to nie może być! To nie może być... Pan!... Pańska matka na to nie pozwoli — ja jestem ubogą...
— Moja matka mnie tu przysłała — rzekł Maurycy — pani mi nie odmawiasz!
Spojrzeniem odpowiedziano tylko, a w tem weszła podkomorzyna, i widząc, że Maurycy trzyma za rękę pannę a szepcze coś, zarumieniła się oburzona. Piorunującym wzrokiem rzuciła nań. Maurycy się uśmiechał.
— Pani podkomorzyno dobrodziejko — odezwał się wstając — proszę pani, abyś się wstawiła za mną i do panny Malwiny i do męża swojego...
Pani Jadwiga w ręce uderzyła z radości, i nie mogąc się pohamować, rzuciła się ściskać Czermińskiego.
— Niech was Bóg błogosławi! zawołała — ale matka pańska... matka?
— Za jej wiedzą oświadczyłem się pannie Malwinie...
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/375
Wygląd
Ta strona została skorygowana.