Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W te pierwsze odwiedziny jadąc do starej panny, zawsze staranny bardzo w ubraniu podczaszyc z tą powagą, z jaką drobne rzeczy zwykł był traktować, rozważył kwestję stroju. Wezwał nawet kamerdynera do rady.
Wydobyto garnitur fioletowy bardzo piękny, z kamizelką szaljowym jedwabiem wyszywaną wzorzysto — i dopasowano pyszne guzy ametystowe. Strój był, jak się Louis kamerdyner wyraził, „d’une supréme élegance”.
Pomarszczoną troskami twarz podczaszyca wypogodziło zaufanie w sobie. Miłośnik natury, nie gardził też i tem, co daje sztuka... Ustroił się i uperfumował, zawsze jednak z tą myślą, aby zbyt na pretendenta i młodzika nie wyglądał.
Wiek jego... (miał lat blisko pięćdziesięciu, z których do czterdziestu się przyznawał) — doskonale się składał z wiekiem panny, jak teraz postrzegł.
Tego dnia, sam karyklem powozić nie chcąc, jechał koczem musztardowym od Dangla...
Zajechawszy przed dwór w Mazanówce, wprowadzony do pokoju bawialnego, który niezmieniony w pierwotnym stanie pozostał, musiał tu czas jakiś oczekiwać na gospodynię, z czego wniósł, (całkiem fałszywie), że się do niego stroić musiała. Było to dobrą wróżbą.
Po dwudziestu minutach, w ciągu których podczaszyc się swoim butom przypatrywał zadumany, wyszła w żałobie, z włosami gładko przyczesanemi, wcale nie strojna panna łowczanka.
Komplement francuski miał na pogotowiu przybyły, kondolencją i wszystko, co z niej płynąć było powinno...
Proszono siedzieć, usiadł podczaszyc. — Rozmowa z wielką trudnością, jak landara ugrzęzła w błocie, ledwie się z miejsca ruszyć dała.
Wejrzenia gościa były wszystkie pudłami. Spodziewał się trafić choć raz w oczy pannie, ale manewrowała tak, że musiał się wyrzec tego. Przypisał to konfuzji panny i silnemu wrażeniu, jakie naturalnie czynić na niej musiał.
Była zresztą nadzwyczaj uprzejmą, miłą, grzeczną i podczaszyc zauważył, że po niejakim czasie, gdy się oswoiła z tą myślą kogo miała przed sobą i jakie to ją szczęście spotkało, — stała się wielce ożywioną.
Podczaszyc, rozmiłowany zawsze w naturze i dzikich promenadach, zaczął mówić o ogrodzie, o kwiatach — i znalazł nadspodziewanie, że to mocno też pannę interesowało... Oświadczyła, że ogród i kwiaty bardzo lubi, co podczaszyc przypisał chęci podobania się i zalecenia jemu.
Wprawdzie w pokojach kwiatów wyszukanych tak dalece widać nie było. Kwitło mizernie a chudo staroświeckie geranium, którego jeszcze wówczas na pelargonję nie przerobiono, Karolinka z czerwonemi jagódkami, merum ferum, którego dla zapachu nieznosił podczaszyc i parę wazoników mirty.
Gość wspomniał o swych cybulkach holenderskich i ofiarował z nich udzielić — co wdzięcznie przyjęto...
Podano potem wyśmienitą kawę z sucharkami lukrowanemi, którą podczaszyc pił i chwalił — i nad wieczorem pożegnał się, prosząc o pozwolenie odwiedzenia sąsiadki, co także akceptowano.
Zapomieliśmy wzmiankować, że między rozmową o kwiatach i kawą, podczaszyc wspomniał o długu swym, przyrzekając go oddać wkrótce...
— Bagatelna to rzecz — przerwała mu gospodyni grzecznie — proszę się tem nie turbować.
Z odwiedzin tych podczaszyc wywiózł jak najmocniejsze przekonanie, że — byleby chciał — trudności w zdobyciu ręki Łowczanki mieć nie będzie... Pochlebiał sobie, że znał kobiet naturę i wszystkie oznaki, jakiemi się zdradza stan duszy...
W powrocie więc tylko nad tem rozmyślał już, jak ta niewiasta, zostawszy żoną jego, a synowicą członka rady nieustającej, wyglądać będzie na wielkim świecie, na który musiał ją wprowadzić. Całą jej postać, dobrze się teraz przypatrzywszy jej, poddawał surowemu rozbiorowi, ze stanowiska salonu arystokratycznego. Porównywał ją do rozmaitych znanych postaci — i cieszył się tem, że — wiele im nie ustępowała...
Miała pewną wrodzoną dystynkcję — to jej przyznawał. Była to wprawdzie roślina dzika, lecz szklarnia salonu mogła z niej wcale piękny exemplarz wielkiej pani wykształcić.
Nie była porywająco piękna, to prawda, ale nie można ją też było nazwać brzydką, miała w sobie coś — coś — mówił podczaszyc...