Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za drugą bytnością swoją, ksiądz Piszczała od niechcenia wtrącił pytanie, czy jéj téż nie tęskno za Dubińcami.
— Za Dubińcami! ah! nie, anim do nich bardzo nawykła, ani lubiłam. Ta myśl, że zostały wydarte... że na nich cięży..
Nie dokończyła i zapłakała.
— Za ojcem tęsknię — dodała. — Jakim on był dla ludzi, sądzić mi się nie godzi, ale dla mnie, muszę to przyznać, był zawsze najtroskliwszym, najlepszym, a dał mi to, co dla mnie ma cenę najwyższą... wychowanie. Jemu winnam wszystko.
Dziekan z radością wysłuchał tego wyznania.
— Moje dziecko — rzekł, — przypomnij sobie, gdyś przybyła do mnie, com ci mówił! Zrozumiałem twój krok, ale go nie pochwaliłem.
— Cofnąć się dziś nie można, — odparła smutnie Gryżdzianka.
— Ja sądzę przeciwnie — odezwał się Dziekan. — Gdybyś miała odwagę i postanowienie, jabym...
Wstrzęsła się biedna dziewczyna.
— Ojcze mój — przerwała. — Zlituj się! Musiała-bym spełnić wolę ojca, mieszkać w tym nieznośnym pałacu i napawać się ciągle goryczą wspomnień.
— Ale-byś mogła być użyteczną ojcu — rzekł Dziekan — nie przebojem idąc z nim, ale dobrocią i łagodnością usiłując go nawrócić.
— Ja? jego? — odpowiedziała Romana. — Była chwila, żem zbyt zarozumiale ufała w moje siły; przekonałam się, że mi ich braknie.
— Nie sił brakło — odrzekł Dziekan, — ale cierpliwości i rozwagi.
Romana zadumała się smutnie, a nadejście Sędzinéj zmieniło tok rozmowy.
Dziekan, nic nie mówiąc nikomu, pojechał w parę dni potém do Gryżdy. Zastał go zgryzionego, skłopotanego, zmęczonego swoim nowym życia trybem. Służba, dom, wszystko mu było ciężarem. Chodził jak struty, można było przewidywać, że ten stan ducha do nowych niedorzeczności go skłoni.
Nie wiedział, co z sobą robić, i projekta wygłaszał takie, że ksiądz Piszczała słupiał, słuchając.
— Mój panie Zenonie — rzekł do niego — ludzie prości czasem się wyrażają o kimś, co drogę stracił, iż się zbił z pantałyku. Otóż mnie się zdaje, że ty jesteś zbity z tego...
— A jakiż na to ratunek? — odparł Gryżda.
— Wiem, że radykalnego lekarstwa nie przyjmiesz — rzekł Dziekan, — lecz żebyś przynajmniéj coś zrobił rozumnego.
— Naprzykład?
— No, naprzykład, mógł-by, córkę wezwać do siebie, łagodnie bez mściwych fuków.
— Ależ ja ją chciałem odebrać...
— Gwałtem, z pomocą władz — rzekł Dziekan. — Zmiłuj się!
— Niewdzięczne dziecko — zajęczał Gryżda.
— Ja ją bardzo często u Sędzinéj widuję — mówił ksiądz Piszczała — i podziwiam rozum, wychowanie, takt. Wierz mi, że wcale niewdzięczną nie jest. Bardzo niedawno temu, słyszałem ją wyrażającą się, że ci wszystko jest winna.
— A dlaczegoż uciekła ode mnie?