Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kania i wymówek, widząc ją coraz bardziéj milczącą, trochę się zmieszał.
Dumanie i milczenie dowodziło w tém dziecku głębszego daleko przejęcia się położeniem, niż się ojciec spodziewał. Nie sądził, aby do czynu, do wytrwałéj walki, innéj, niż na słowa, była zdolną; miał ją za dziecko, poczynał się obawiać, ażeby nadto nie okazała się upartą i twardą.
Dziwiło go téż, że wszystkie argumenta jego, logika i wymowa, nie czyniły na niéj innego wrażenia nad zgrozę. Rachował tylko na to, że, co podane raz piérwszy obudzą wstręt, zwolna potém staje się obojętném, a niekiedy nawet miłém.
Teraz mieli żyć z sobą wcale inaczéj, lody były skruszone, on już udawać nie potrzebował. Miał nadzieję codzienném obcowaniem nawrócić córkę.
Co ona myślała? nie odgadywał, bo mało to ważył sobie.
Wśród téj rozmowy noc nadeszła i burza. Gryżda potrzebował wyjść, ażeby rozporządzić się w domu; Romana padła na swe łóżeczko, ukryła twarz w dłoniach i, płacząc, tak pozostała, nie widząc błyskawic, nie słysząc piorunów, nie wiedząc, co się dzieje wkoło.
Po omdleniu silném, pozostało jéj osłabienie wielkie, lecz zarazem duch się podniósł, zagrały nerwy, rozdrażnienie ciała podziałało na umysł. Nie miała najmniejszego doświadczenia, nikogo do porady, a za cały oręż to tylko, co czerpała z książek, czego się nauczyła od poetów.
Nie wątpiła jednak, że w nich była prawda, choć oni z rzeczywistością w sprzeczności się być zdawali. Mówiła sobie, że ci kapłani lepszą cząstkę żywota dobyli z niego, że oni jedni pojmowali po Bożemu. Ona téż chciała iść tą drogą wybranych, a resztka miłości ku ojcu, dla którego straciła szacunek — niestety — skłoniła ją do próby nawrócenia go.
Zdawał się jej obłąkanym. Ufała w siłę nie swoję, ale prawdy, w którą wierzyła. Godzina ta życia, w któréj ciągu biedna dziewczyna, burzą, błyskawicami i piorunami otoczona, w słabéj główce niedoświadczonéj snuła plany przyszłości, była dla niéj rozstrzygającą.
W początku chciała wprost uciec od ojca, powrócić na pensyą, jako nauczycielka, wyrzec się tego majątku, oddzielić zupełnie od życia na łupieży; lecz w takim razie ojciec był by zgubionym. Czuła, że obowiązkiem jéj było go ocalić, walczyć, próbować przynajmniéj.
Widziała całą trudność zadania, znając upór rodzica, mając dowody jego wytrwałości, zakamieniałości w postanowieniach, i, co gorsza, spostrzegając, że na poparcie ich stworzył sobie cały systemat, logikę, filozofią życia bezwstydną.
Zapłakała nad nim i nad sobą, ale we krwi jéj było coś ojcowskiéj energii i żelaznéj woli, — otarła łzy. Życie, które wczoraj jeszcze zdawało się jéj pustém i nudném, stawiło się teraz przed nią trudném, gorzkiém, ale pełném i zajętém.
Cel miała przed sobą święty.
Uklękła się pomodlić, bo wychowanie początkowe u zakonnic uczyniło ją pobożną, a poezya usposobienie to podniosła i wyidealizowała.
Ze złożonemi rękoma, wpatrzoną w obrazek Matki Bozkiéj, zastał córkę Gryżda, który, po cichu wróciwszy, stanął u progu. Jego seminaryum, dziwnym sposobem, zrobiło zupełnym niedowiarkiem.
Sceptycyzm, który raz małą szparką wcisnął się w duszę, jak rdza w niéj wyżarł, co było wiary. Gryżda w istocie mógł się nazywać psiąwiarą, gdyż wyznawał taką chyba, jaka nierozumnym służy stworzeniom. Wierzył w siłę, kłaniał się tylko pięści i grozie.
Pobożność córki do pewnego stopnia była dlań pocieszającą, miał ją za dowód słabości, spodziewał się więc łatwo ją przerobić i nawrócić.
— Powoli — rzekł w duchu — wszystko się to przemieni. Dziewczyna się opamięta. Naturalnie, że piérwsze wrażenie na rozmarzonéj główce musiało być takie, a nie inne, ale musi się zmienić. Rozpocznę nauczanie. Zresztą sam urok życia, sama ponęta dostatku, dopomogą. Potrzeba, aby zasmakowała w tém, co dla niéj przygotowałem.
Po cichu, nie przerywając modlitwy, Gryżda się wysunął.
Nad rankiem, rozstawione konie przywiozły Fiszera, gdy już się nie bardzo zdawał potrzebnym. Romana spała, przyjął go Gryżda w ganku. Doktor, jak wszyscy, nie lubił go, ale lekarz miłym i wstrętnym służyć musi. Niemiec przybywał zimny i znużony.
— Wezwałem pana konsyliarza, — odezwał się, przyjmując go, Gryżda — bo mi wczoraj córka niespodzianie zasłabła. Omdlała, dostała potém serdecznego śmiechu z płaczem, coś histerycznego. Teraz śpi, ale wieczorem lepiéj było.
— Jakaż przyczyna? — spytał Fiszer.
Gryżda się zadumał, prawdy powiedziéć nie chciał, a zupełnie ją ukrywać przed doktorem niebezpieczném było. Postanowił więc na pół tylko się wyspowiadać.