Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieczory w istocie przechodziły nam dosyć przyjemnie — rzekła — ale miały téż swe... niedogodności...
— Jam się ich nie dopatrzył.
— A ja panu tłómaczyć się jaśniéj nie mogę — rzekła Marcelina.
— Wątpię — odezwał się garbus — aby mój przyjaciel, p. Stanisław, wykroczył w czém i był powodem...
— Pan Stanisław? — żywo przerwała hrabianka — ale cóż on mógł wykroczyć, albo jak wpłynąć?
Rozśmiała się szydersko.
— Stracił u pani łaskę...
— Czy pan znajdował, że ją miał tak wielką? — zapytała Marcelina.
— Choćbyś mnie pani połajać miała — rzekł z uśmiechem Salezy — muszę wyznać, że w istocie łudziłem się tém, iż pani poznałaś się na téj mojéj perle?
Wielkiemi oczyma popatrzyła na niego hrabianka.
— Znajdowałam go wcale miłym w towarzystwie — rzekła chłodno — ale więcéj nic.
— Więcéj! nic! — powtórzył garbus złośliwie — biedny chłopiec.
Marcelina przybrała dumną postawę.
— Nie rozumiem pana — rzekła.
— Nic dziwnego, co godzina się wszyscy nie rozumiemy — odparł Salezy. — Co do mnie, jak byłem przyjacielem Korczaka, tak jestem i cenię go wysoko, a wie pani dla czego? Oto może z téj przyczyny, że znam go lepiéj niż inni. Jestto piękny, szlachetny, zacny młodzieniec... który pełni tak obowiązki synowskie względem matki...
Rumieniec straszny oblał twarz pannie Marcelinie.
— Pani zapewne nie znasz jego historyi — mówił daléj spokojnie Salezy. — Ojciec jego ożenił się z prostą szlachcianką, córką oficyalisty. Kobieta to wprawdzie nie do salonu, bez wychowania, ale najzacniejsza w świecie. Ona to syna uczyniła, czém on jest... poświęcając się cała dla niego. Stanisław téż dziś odpłaca jéj przywiązaniem najczulszém. Chociaż taką zacną, acz bardzo prostą kobietą, każda rodzinaby się mogła pochlubić, niemniéj ona Stanisławowi będzie przeszkodą... bo nie łatwo znajdzie żonę, coby ją w rękę pocałować chciała...
Roześmiał się garbus.
— Wie pani o czém się dowiedziałem — dodał garbus, nie zważając, że panna słuchała mięszając się coraz widoczniéj. — Stara ta matka Korczaka ma brata. Chciała koniecznie przenieść się do niego, zniknąć i prosiła syna, aby jéj pozwolił umrzéć dla świata, dając mu swobodę. Zaszło tak daleko, że staruszka uciekła mu z domu, ale ją dogonił i póty u nóg jéj leżał, aż z nim nazad powróciła.
Po przestanku długim dosyć, Marcelina powoli oczy podniosła i spytała: