Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bladła, oddechu brakło, lice się zmieniło, jakby pod najdotkliwszym ciosem...
Marcelina czuła, że ta matka jéj osnute szczęścia plany obracała w niwecz...
Stanisław sam, sierota, bez rodziny był możliwym, z tą matką w kątku prostaczką, stawał się śmiesznym, a ona zakochaną szalenie okazaćby się musiała (co ją upokarzało) — przyjmując z mężem takim i — staruszkę w dodatku... o któréj świat wiedział, że była córką ubogiego oficyalisty...
Wszystko więc zostało skruszone, potargane, marzenia długie, budowy powietrzne... plany postępowania i walka z ojcom i t. p. zawczasu przewidywane... a potém miodowe miesiące pod włoskiem niebem... padło od tego gromu.
Korczak miał matkę i zapowiadał sam, że była kobietą prostoduszną, bez wychowania.
Marcelinie zdawało się dotąd, że kochała go bardzo, teraz widziała i czuła, że to było fantazyą tylko — i że dla niéj ofiary uczynić z siebie nie mogła... Oprócz tego ojciec! ojciecby nie pozwolił nigdy, a świat, świat cały za cel szyderstw i potwarzy miałby, gdyby Marcelina...
Wzdrygnęła się na myśl samą.
Zrywać z ludźmi, nie było podobna — a brawować ich — narażać się — cierpieć... nie ważyła się...
Nie spojrzała już nawet na Stanisława i nie odezwała się do niego aż do końca wieczora, przysiadłszy się do Wawrowskiéj.
Obejście to z Korczakiem nadto było dla niego zrozumiałe i wyraziste, — aby Staś znaczenia jego nie pojął. Nie przeczuwał może zerwania stosunków — lecz czuł srogi gniew.
Co go spowodowało? Ostatni wieczór, czy dzisiejsze wyznanie? zostawało do rozwiązania. Tymczasem Salezy, ująwszy go pod rękę, nie dawał mu się rozmyślać.
Panna Marcelina, — szeptał mu na ucho — tego wieczora, gdy was nie było miała ból głowy i wyszła daleko wcześniéj niż zwykle. Widzę, że i dziś jeszcze nie jest w swém zwyczajném usposobieniu; ale się dziwować nie trzeba, nudzi ją Obdorski.
— Jeszcze więc nie przyszło do niczego stanowczego? — spytał Stanisław, — udając obojętnego.
— O ile wiem, nie, — rzekł garbus. — Obdorski jest ostrożny. Starać się będzie dopóty póki ma nadzieję, — gdy ją postrada usunie się po cichu nie ryzykując do grochowego wianka.
— Ma więc jeszcze nadzieję? — dodał Staś.
— Tacy jak on myśliwcy za posagiem, długo ją przechowują — odparł Salezy, — dopóki wszystkich sprężyn i intryg nie wyczerpią...
Wieczór ten, nie ożywiwszy się już, zszedł na obojętnych, przerywanych rozmowach, które dotrwały do godziny przyzwoitéj i goście się wysuwać zaczęli. Korczak, przekonawszy się, że nie potrafi