Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Majętny, nie mający zajęcia, żywego nader temperamentu, potrzebujący ruchu dla ciała i umysłu, pan Salezy odegrywał rolę szczególną w tych kołach towarzystwa, w których się zwykle obracał. Była to gazeta chodząca, roznosząca te wiadomości, których dzienniki drukować nie mogą, — pośrednik chętny, poseł nastręczający się w najdrażliwszych razach, człowiek wszystko wiedzący, a mogący bardzo wiele. Dodajmy do tego humor nigdy nie zachmurzony, dowcip umiarkowanie gryzący, serce dobre... rozum bystry, pojęcie łatwe, — i przyjemną twarz, a obejście się miłe; naostatek garb, o ile się dało zamaskowany ubraniem — będziemy mieli p. Salezego.
Hrabia miał słabość do tego człowieka, a p. Salezy był dla Marceliny — z uwielbieniem. Śmiano się z niego, iż się w niéj kochał, — czemu nie zaprzeczał.
Panna obchodziła się z nim poufale, jak z dobrym przyjacielem domu.
W salonie tym był — jak u siebie.
Znać było z przywitania gospodarza, ze skinienia, jakim go pozdrowiła hrabianka, że go miano za — swego.
Hrabiemu na ucho szepnął, iż dyrektor teatrzyku... zamówiony był do lektury na jutro.
— Ale — chcesz go sobie pozyskać — dodał cicho. Każ postawić zawczasu butelkę dobrego starego wina i ani pytając — nalewaj. Pije jak gąbka. Nie upaja się — a! uchowaj Boże, ale dopiero po kilku kieliszkach serce mu się i umysł otwiera.
Hrabia ściskał jego rękę i śmiał się. Wprost od niego poszedł Salezy do Marceliny i tu przysiadł.
— Powieści Ouidy — w księgarniach nie znalazłem, alem ją natychmiast kazał zapisać. Będzie pani mieć ją niezwłocznie.
— Dziękuję — odparła Marcelina, przecinając kartki zeszytu „Revue des deux Mondes.”
P. Salezy pochylił się ku niéj, jedném okiem spoglądając na pana Stanisława.
— Niech mi pani objaśni tę tajemnicę, — wiesz jak jestem ciekawy, czy ten pan, którego już tu parę razy spotkałem, proszony jest, czy sam miał odwagę...
Leciuchny, ledwie postrzeżony rumieniec prześliznął się po ładnéj twarzyczce hrabianki... i zniknął — przecinała pilno karty...
— Zdaje mi się, — odparła obojętnie, — że ojciec go musiał prosić... dla swojego interesu... dla informacyi zapewne...
— Ah! — rzekł Salezy — to co innego!
— Cóżeś pan myślał? — zapytała hrabianka.
— Chciałem już ubolewać nad jego losem i — przez miłosierdzie dać mu przestrogę — rzekł Salezy.
— Nie rozumiem — surowo odezwała się panna.
— Nie chce pani rozumieć — rośmiał się Salezy.
Milczenie. — Hrabianka podniosła głowę i śmiało spojrzała na gościa.