Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niezmiernie wzruszony nadszedł Bożak, rzucając oczyma w koło, wyciągając rękę do powitania, a mówić nie mogąc. Pierwszą uścisnął dłoń Albiny, która stała najbliżej, pocałował sędzinę w rękę i padł na ławę, nie odezwawszy się ani słowa.
Kobiety otoczyły go w milczeniu.
— Panie Onufry! co panu jest? — zapytała najśmielsza Albina. — Mów; masz jakiś smutek; podziel go z nami!
— Gdzie jest Kamilka?
Bożak się wstrząsnął cały.
— Umarła — rzekł dziwnym głosem, oczy spuszczając — umarła. Tak, straciłem ją. Rana świeża jeszcze, nie tykajmy jej, proszę.
Nikt więcej pytać nie śmiał. Sędzina miała już na ustach wykrzyk, i wstrzymała go. Bożak siedział, jak wryty, skamieniały, patrząc w ziemię.
Poczęto o rzeczach obojętnych. Wysocka spytała go, czy był w Młynyskach; potrząsł głową.
— Nie; przybyłem tu wprost — rzekł z westchnieniem.
Nie wiedząc, co mówić więcej, Albina zawiadomiła go, iż w domu zastanie wszystko w dobrym stanie i w porządku, gdyż, odwiedzając matkę, słyszała o tem od Wacławskiego, który tęskliwie oczekiwał na pana.
Tak upłynęła chwila, a sędzina z córką znalazły jakiś pozór do oddalenia się na czas jakiś, zostawiając go sam na sam z Albiną. Nie bez przyczyny sądziły, że z nią poufalszym będzie, łatwiej się użali, wypłacze i — dozna ulgi w boleści.
Po odejściu sędziny, w istocie podniósł oczy Onufry, powiódł niemi dokoła niespokojnie, chcąc się przekonać, że sami byli z Albiną, i — wstał z ławki.
Rękami wychudzonemi potarł czoło, zbliżył się do Wysockiej, pochwycił ją za rękę i poniósł do ust.
— O panno Albino! — zawołał, — co ja wycierpiałem.
— I nie dałeś nam pan ani słowem znać o sobie! — przerwała Wysocka.
— Cóżem miał pisać? — rzekł Onufry — żem był najnieszczęśliwszym z ludzi?
— Kamila chorowała? — spytała Wysocka.
Bożak spojrzał jej w oczy i poruszył ramionami. Obejrzał się.
— Powiedziałem, że umarła — odezwał się — tak, dla mnie ona już nie żyje, straconą jest. Uciekła poprostu z jakimś francuzem, z którym poznaliśmy się w podróży, zabrawszy mi wszystko, tak, że się ruszyć nie mogłem... ani ich gonić... A potem — chorowałem ciężko.
I padł znowu na ławę.
— Pani lepiej wiedziałaś odemnie — mówił dalej — to była istota bez serca, bez uczucia, bez sumienia, próżna i płocha. Postrzegłem prędko po wyjeździe, iż ciężkie mieć będę z nią zadanie. Pracowałem, cały się jej oddając; nie chciała i nie mogła mnie zrozumieć. Żyła tylko rozrywkami. Coraz nowi ludzie pociągali ją ku sobie. Płochość była przerażająca, przykra; wstydzić się musiałem co chwila. Z jednego miejsca przenosiłem się z nią do drugiego, a wszędzie spotykało mnie toż samo, zawsze toż samo. Byłem w rozpaczy niemal. Naostatek musiałem surowym być stróżem nad nią, gdy ona sama nie umiała czuwać nad sobą. Poczęły się narzekania na tyranję, łzy, sprzeczki i życie niewysłowionej męczarni. W ostatku — uciekła. Niewiem nawet na pewno z kim, chociaż się tego domyślam. Leżałem długo w gorączce, wracam...
Zamilkł nagle.
— Nie prawdaż — odezwał się po chwili — najlepiej jest mówić, że umarła? Wszystko w ten sposób skończone.
Albina słuchała ze współczuciem.
— Niestety — rzekła, namyśliwszy się — mój stary przyjacielu, nic jeszcze nie skończyło się, oprócz twojego marzenia o szczęściu. Kamilla błąkać się będzie po świecie, a gdy ją opuszczą wszyscy, powróci do ciebie. Węzeł, który was łączy, pozostaje nierozerwanym. Staraj się czemś zająć, życie zapełnić i zapomnieć.
Mówili jeszcze po cichu, gdy sędzina powróciła z Jadwisią.
Bożak miał tyle mocy nad sobą, iż obojętną starał się zawiązać rozmowę o podróży swej, omijając wspomnienia żony. Sędzina potem nowiny z sąsiedztwa zebrała dla zabawienia go, chociaż niewiele ich było, bo tu życie płynęło daleko powolniej i mniej w niem było niespodzianek.
Nad wieczór, chociaż starano się go zatrzymać w Sosenkach, Bożak pojechał do domu.
Nazajutrz zaraz Wysocka wyprosiła sobie konie i pogoniła za nieszczęśliwym, nie mówiąc, tylko sędzinie pod sekretem, co było prawdą. Dla Jadwisi przyjaciółka jej powinna była uchodzić za umarłą.
Przez całą drogę do Młynysk, Albinie oczy prawie nie osychały; czuła, że życie jej wstępowało w nową epokę, wkładając obowiązki, do spełnienia ciężkie, bez żadnej w przyszłości nadziei.
Musiała stać, jak siostra miłosierdzia, przy łożu chorego brata.