Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak ja się na to nie zgodzę — rzekła Czarlińska płaczliwie — gotów mi ciebie odmówić... a ja nie chcę stracić cię! Jadwisia tyle skorzystała, ja tak jestem szczęśliwa. Za nic! Za nic!
— Mnie pan Onufry o tym projekcie wcale nie mówił — odparła Wysocka — a zdaje się, że powinien był spytać przynajmniej...
— A! on ciebie jest tak pewnym — szepnęła sędzina.
Zarumieniło się dziewczę i zadumało.
— Kamilka jest trzpiotowata — mówiła dalej troskliwa matka — w mieście, pomimo dozoru Wernerowej jeszcze się stała zalotniejszą i lekkomyślniejszą. Będzie mi Jadwisię bałamuciła!!
— Nie wiem — odpowiedziała Albina. — Jadwisia jest tak dobrem i rozumnem dzieckiem, że na nią to wpływu mieć nie może. Zresztą ja byłabym nieustannie w odsieczy. Obawiać się niema czego, a gdyby pan pozwoliła zostać Kamili, mogłabyś mieć zasługę, bobyśmy ją wszyscy razem, pani, Jadwisia i ja, uratowali może i potrafili przerobić...
Sędzina usiadła zamyślona.
— Jadwisia tak mi jest droga, że nie śmiem pomyśleć o żadnej niebezpiecznej dla niej próbie.
— To, coś pani powiedziała — przerwała Albina — o próbie, mogłoby nam być skazówką. Niech pani, nie zobowiązując się na czas dłuższy, zgodzi się na próbę.
Czarlińska nie opierała się i uściskała Albinę, która w parę dni potem pisała do przyjaciółki.
„Wszystko się tak składa, abym nie mogła wymówić się i spełniła ofiarę, własnemi rękami kształcąc tę istotę, która w jego sercu ma mnie zastąpić i odebrać mi szczęście moje.
„Walczyłam z sobą i uległam. Kamilka zostanie w Sosenkach, razem z Jadwisią przy mnie, a ja mam posłannictwo zrobić z niej ów ideał... z tego materjału, dosyć pospolitego, wyrzeźbić postać, któraby go mogła zachwycić.
„Nie łudzę się wcale, zadanie jest nadzwyczaj trudne, a dla mnie może więcej, niż dla kogokolwiek innego, bo zazdrość czyni mi tę dziewczynę nieznośną. Z obowiązku muszę dla niej być czułą, wylaną i oddać się jej cała...
„Trud przedsiębiorę przykry dla mnie, a zdaje mi się bezskuteczny.
„Kamilki pierwsze lata upłynęły dziko, z wiejskiemi dziećmi, na podwórzu. Rosła, jak zwierzątko, i wszystkie jej krwi i temperamentu popędy miały czas rozwinąć się bez przeszkody, wzmocnić, stać niemal nałogami, naturą.
„Potrafięż ja z niej zrobić istotę nową, taką, jakiej on pragnie?
„Z Jadwisi miałam pociechę wielką, bo macierzyńskie wychowanie, zawsze najlepsze, usposabiało ją do przyjęcia wszystkiego dobrego; gdy w Kamilce ciągle ułaskawione odzywa się bydlątko.
„Obie z Jadwisią wzięłyśmy się do panny Kamilli, która po mieście i po pensji (bo na tej była stosunkowo swobodniejszą) tęskni, meczy się, i zamiast się przywiązać do towarzyszki swej i do mnie, lękam się, aby nas obu nie znienawidziła.
„Upilnować jej na wsi trudno. Wymyka mi się co chwila i znajduję ją gdzieś w kątku na rozmowie to z pisarzem prowentowym, to bodaj z chłopakiem ze wsi. Przyczesujemy jej gładko włosy i płacze za loczkami i puklami.
„Rzadko książka ją zajmuje, chyba coś takiego, co właśnie najmniej stosowne. Jadwisi opowiada w sekrecie treść romansów, które już czytała.
„Słowem, Lucynko, niewdzięczne mam zadanie, któremu nie podołam.
„Psuje mi jeszcze wszystko Bożak, bo nadto często tu bywa, a dziewczę, wiedząc, że on ją kocha, przymila się do niego, on się zapomina i... zamiast wychowania, jest to przedmowa do romansu.
„Zwróciłam na to uwagę pana Onufrego, ale mi wziął za złe wymówkę.
„— Więc mi nie wolno jej widywać? — zapytał urażony.
„— Ja tego nie wymagam, ale odwiedzaj ją pan jako opiekun, nie jako rozkochany, nie chwytaj nieustannie za rączki, nie całuj ich, nie praw jej słodyczy, nie wbijaj w pychę.
„Osobliwy człowiek z pana Onufrego!
„Gdy dłużej z nim mówię, przyznaje, że mam słuszność. Zgadza się na to, co ja zarzucam Kamilce, widzi jej wady, ostyga dla niej; ale to trwa dotąd, dopóki jest ze mną i póki w samotności na Młynyskach nie rozmarzy się znowu. Przyjeżdża potem niepoprawiony, a ja muszę z nim staczać walkę.