Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bez śladu; burmistrz chodził blady i niespokojny, ksiądz modlił się, ale ducha nie tracił.
Rano, nie dowierzając jeszcze czy w miasteczku nie było zasadzki, wpadło kilkunastu kozaków cwałem przebiegając puste ulice. Po drodze, dla wrażenia mieszkańcom poszanowania prawej władzy, rozdali kilkadziesiąt bizunów pomiędzy przechodzących bezbronnych, kobiety i dzieci; napiwszy się wódki, którą sobie podać kazali i za którą naturalnie nie zapłacili, wrócili nazad ku oddziałowi powoli posuwającemu się groblą do miasteczka, za nimi wyszło kilku z hałastry miejskiej osobistych nieprzyjaciół Strzepy, burmistrza i proboszcza, spiesząc Moskalom opowiedzieć o wczorajszem przyjęciu. Majorowi było to bardzo na rękę, że pod pozorem pomsty nad źle myślącymi, mógł sobie w miasteczku pohulać. Sołdactwo wpadło doń, jak na pastwę, rzucając się na mieszkańców.
Proboszcz właśnie był wyszedł ze Mszą świętą przed wielki ołtarz, gdy wykomenderowani przez majora żołnierze, aby go przyprowadzili, wpadli do kościółka. Świętość miejsca nie powstrzymała pijanych, rzucili się do ołtarza, a gdy staruszek zajęty modlitwą, wołania ich słuchać nie chciał, gwałtem porwali jak stał, w ornacie